sobota, 30 listopada 2013

Skowyt Kumpli - na podstawe Alana Ginsberga

Widziałem najlepszych kumpli zniszczonych szaleństwem, głodnych, histerycznych, nagich, włóczących się o świcie po Pradze w poszukiwaniu łyka wódy

Kumpli... spragnionych podłączenia do gwiezdnej prądnicy w maszynerii nocy... przez żyłę... przez gardło... przez myśl...

Inteligenci w łachach z sekendhendu z ryjami przepalonymi kwasem z rur czuwali w transie w gęstych ciemnościach tanich mieszkań, kiwając się jak Żydzi pod ścianą groteski albo płynęli przez dachy miast, kontemplując rytmy dawno przebrzmiałej muzyki, przy torach WKD odsłaniali swe poplątane mózgi Niebiosom... 

Ale zamiast szatanów, o które prosili, objawiały im się natchnione prostytutki w podartych rajtach...

Gamonie!

Niby odbyli uniwersytety... a jakże... mądrale... rojący o Kancie, o Thomasie Bernhardzie, o pokoju na świecie, i w duszy, o równości dla pedałów... i takich tam, o amerykańskiej przemocy... o ruskim skandalu... aż ich wylano z uczelni za obłęd i obsceniczne ody do Jagody... rozlepiane w oknach czaszki, na pustych lodówkach...

Do mamuśki lecieli - bohaterzy. 

Trzęśli się w gaciach w niedogolonych pokojach, paląc w koszach na śmieci cudze pieniądze i nasłuchując łomotu za ścianą.

Nie oni zgarniali te laski, nie oni skuwali ich głowami tynki ze ścian...

Oni dostawali kopa w brodę przyrodzenia, gdy wracali przez granicę z przemytem maryśki dla Warszawki...

Widziałem jak łykali ogień w hotelach wypacykowanych farbą albo zlizywali lamperie w Czytelniku, a potem umierali - ale noc w noc od nowa, umartwiali swe zapadnięte torsy szlifując wykładziny, żując sny. 

Haszysz, zmory, wóda, srom i nieustające mendzenie, całkiem ślepych ulic, drżące obłoki myśli, wyblakłe błyskawice umysłu, rozświetlające całe kwartały wymarłego świata z nieruchomym czasem pośrodku.

Czasem jak kamień nerkowy. Jak wyrwany ząb. Jak psi klocek wżerający się w śnieg. 

Innym razem skakali ku biegunom Syberii, na rubieże Katowic, bo tam czekała jakaś prawda. Roztaczali trójwymiarowe wizje gmachów po wąchaniu kleju, wciągnięciu koksu. Szarpaniu moszny. 

Ile tych świtów podwórzowych, zielonych drzew cmentarza, opilstwa winem na szczytach piwnic, narkotycznych przejażdżek przez dzielnice witryn wśród migającej sygnalizacji, wśród słońca, księżyca i wibracji drzew, wśród kobiet których jazgotliwe szminki jak elektrody wbite pod paznokcie... przez grzmiący zimowy zmierzch Żoliborza, łoskot kubłów na śmieci i łagodne światło duszy.

Kumple przytwierdzeni do wagoników metra, by jeździć bez końca na kołach amfetaminy od Kabatów po Młociny, po święte silosy świątyń opatrzności czuwającej nad kimś innym, dopóki hałas kół i dzieciarni nie wygnał ich drżących na bruk, ze spieczonymi ustami, z mózgami wyzutymi z jasności... zmaltretowani w posępnych smrodach zoo... przy klatce z szympansem... jak więzienni klawisze...

Kumple w spelunach Powiśla topiący noc całą pośród imitacji świateł podwodnej łodzi... z dna Wisły wynurzali się koło popołudnia przy zleżałym piwie na zdezelowanej barce nasłuchując głosu Anioła Zagłady w faszystowskim mundurze.

Arbeit macht frei! 

Kumple... moi kumple... gadający bez przerwy przez siedemdziesiąt godzin od parku do pokoju, od baru do szpitala wariatów na Sobieskiego, od placu nieznanych inwalidów do muzeum narodowego Wojska Polskiego...

Stracony batalion platonicznych kochanków skaczących ze schodów przeciwpożarowych w ucieczce przed komornikami, wspinających się na parapety Pałacu Kultury by strzelić do księżyca i plecących te swoje trzy po trzy, aż do wyrzygania.

No i się wymiotowało od tych mało podniecających faktów z nieistotnego życia, z picia, z dołka na Wilczej...

Wspomnień marnych czar i nędzne dowcipy... oczy wylazłe z orbit, szok szpitali na Banacha, bibliotek i wojen nieskończonych...

Całe intelekty wysrane w kosmicznych wspomnieniach z rozjarzonym 
wzrokiem przez siedem nocy i dni, mięso dla Kościoła świętego rzucone na kostkę Bauma... 

Kumple moi... którzy znikali w nicości działek pracowniczych, zostawiając za sobą trop niewyraźnych zapachów Tarchomina, cierpieli na pomidory i rzodkiewki, na kiszenie ogórków, na reumatyzm znad Buga i migreny socjalizmu w obskurnym pokoju w Drewnicy, 
którzy snuli się o północy po zwrotnicach dworców, dumając, dokąd by pójść, kto może mieć jeszcze szmal o tej porze, kto jeszcze nie zgasił światła umysłu... 
którzy szli, nie zostawiając złamanych serc, bo i po co... 
którzy odpalali papierosy w bydlęcych wagonach bydlęcych pociągów do Treblinki od krwistych ust Żydówek i przez śniegi zmierzali ku samotnym polom, by wdychać pot chłopów, by zbierać srebro księżyca z czarnych bruzd, 
którzy studiowali Augustyna, Świetlickiego, telepatię, kabałę, i długość własnych penisów, 
którzy tańczyli frenetycznie, gdyż na Mokotowie kosmos sam wibruje u stóp... wystarczy poprosić,
którzy szli samotnie ulicami Ursusa, wypatrując diabelskich maszyn gotowych zaorać im mózgi.

Ci moi szaleńcy, którym oczy płoną na Woli jak ludzkie pochodnie. 

Oni, ci frajerzy w nadnaturalnej ekstazie, którzy nocami w zimowym gorącym deszczu liczyli chińskie limuzyny w Wólce Kosowskiej...
(Że też im się chciało!)
którzy włóczyli się głodni i samotni przez mosty nad Wisłą, by zgwałcić Syrenkę między odsłonięte piersi lub wciągnąć zupę na stadionie. 

Im się chciało rozmawiać z Wietnamczykami o Polsce, o Bogu i wieczności, 
choć to beznadziejna sprawa, gdyż słowa spuszczane z wiader w brudną Wisłę tonęły... potem dzieci wyławiały je patykami tam, gdzie wyłowiono Popiełuszkę... na kracie najsmutniejszego miesta Polski... 

Słowa jak mordowane endemiczne krąpie. 

Kumple, którzy zniknęli na wysypiskach Bemowa, gdzie człowiek leży jak śmieć i patrzy na samoloty, nic nie zostawiając po sobie prócz cienia i popiołów poezji, rozsianych z kominów Chomiczówki, 

Kilku z nich było przystojnych... ogorzałych, seksownych w bicepsie, brodatych na pyskach, o wielkich oczach rewolucji, rozsypujących niezrozumiałe ulotki.

Wypalali sobie papierosami dziury w ramionach w proteście przeciw bełkotliwie-neurastenicznej naturze naszych wczasów, otumanieniu Kapitalizmem, przeciwko tępej głupocie naszych szefów, przeciwko promocji na trumny...
Przeciw normalności...


czwartek, 28 listopada 2013

Omidyar, Greenwald, Scahill otwierają nowy serwis informacyjny

Pierre Omidyar odniósł sukces z platformą eBay, na której można kupić i sprzedać wszystko. Teraz świat obiegła wiadomość, że Pierre chce sfinansować nowy projekt mediowy. 250 milionów dolarów mają pomóc stworzyć portal, na którym Glenn Greenwald, Lura Poitras oraz Jeremy Scahill będą prowadzić swoją kampanię na rzecz globalnej prawdy i ujawniać dalsze rewelacje Edwarda Snowdena. 


Pierre i Pam Omidyar

Omidyar był już znany ze swojego zainteresowania mediami i wolności wypowiedzi, która wedle jego słów dla New York Timesa "może być zagrożona". Razem z żoną Pamelą założył fundację Omidyar Network, poprzez którą dotował wiele organizacji działających na rzecz przejrzystości informacyjnej a między nimi Sunlight Foundation oraz Inicjatywę Przejrzystości i Odpowiedzialności. W 2010 roku pomógł stworzyć Honolulu Civil Beat, czyli społeczny puls Honolulu, stronę śledzącą działania rządowe. Ciekawe, że obaj - Omidyar i Snowden mieszkali i pracowali na Hawajach. Majątek Omidyara oceniany jest na 8.5 miliarda dolarów. 

Jak Pierre mówi reporterowi NYT, Davidowi Carrowi (20.10.2013): Ostatnio można było dostrzec kilka wpadek Departamentu Sprawiedliwości. Wyszła sprawa podsłuchu w nwesroomie Associated Press. Widzieliśmy jak reporter Fox News, James Rosen był pomawiany jako współkonspirator, widzieliśmy postępowania prokuratorskie przeciwko osobom ujawniającym przecieki odbywające się na podstawie Ustawy Szpiegowskiej. To mi pokazuje, że nawet w tak zajebistym kraju jak nasz, z naszą superfajną Konstytucją, mamy olbrzymie naciski na prasę i uwalniane przez nią informacje. 

Omidyar długo zastanawiał się nad kupnem Washington Post. Być może byłoby to prostsze rozwiązanie, ale ostatecznie dał się uwieść czarowi zupełnej niezależności i antysystemowej działalności Glenna Greenwalda i swojego kolegi z Hawajów, Snowdena. "Żeby być słyszalnym, trzeba mieć nie tylko informacje, ale także pasję i prawdziwe przekonanie. Glen, Laura i Jeremy są takimi ludźmi. Oni nie tylko wiedzą, ale potrafią to udokumentować i jeszcze o tym opowiedzieć. Ryzykują i się nie boją".


Pierre Omidyar ma też dość smutne obserwacje na temat reklamodawców i czytelników: "Reklamodawcy nie chcą pojawiać się w otoczeniu dziennikarstwa śledczego, gdyż ujawniane historie są zawsze kontrowersyjne. Bardzo trudno jest sprzedać przestrzeń. Dodatkowo coraz mniej ludzi czyta te rzeczy. Są oczywiście pasjonaci, ale jest ich niewielu. Dlatego postanowiłem się zaangażować". 

Glenn Greenwald odszedł z The Guardian dwa tygodnie temu. W pożegnalnym artykule pisał: "Nie jest mi łatwo porzucić Guardiana, ale okazja, która mi się nadarza jest wymarzona. Nie mamy jeszcze daty odpalenia serwisu, ale nie zamierzam zniknąć na miesiące. W między czasie będę współpracował z różnymi gazetami. W tej chwili w Le Monde ujawniam rewelacje Snowdena na temat podsłuchów prowadzonych przez NSA we Francji."   


Na temat swojej pracy w Guardianie Greenwald mówi tak: "Mam pełną satysfakcję z mojej 14 miesięcznej współpracy z Guardianem, a szczególnie z tego, co udało nam się osiągnąć przez ostatnie 5 miesięcy. Ujawnianie tajemnic NSA nigdy nie było łatwe, ale zawsze emocjonujące i ciekawe. Dokładnie dla takich spraw zostaje się dziennikarzem."

"W chwili swojego odejścia powtarzam to, co mówiłem przez ostatnie lata: wzywam do aktywnego wystąpienia przeciwko nasilającym się atakom na wolną prasę oraz na proces zbierania informacji w USA. Ten sam niebezpieczny klimat zaczyna się tworzyć także w Wielkiej Brytanii."

Rzeczywiście, zadziwiające groźby pod adresem prasy ogłosił w parlamencie premier Wielkiej Brytanii David Cameron, mówiąc: "nasz rząd ma zamiar powstrzymać prasę przed publikowaniem niszczących przecieków z amerykańskich służb wywiadowczych rozpowszechnianych przez byłego oficera tych służb Edwarda Snowdena. Jeśli gazety nie okażą minimum społecznej odpowiedzialności, trudno nam będzie patrzeć na to z założonymi rękami."

Glen i David

Glenn Greenwald mieszka obecnie w Brazylii, do której przeniósł się, by być blisko swojego partnera, Brazylijczyka Davida Mirandy. Miranda również na własnej skórze odczuł oddech Wielkiego Brata, gdy został zatrzymany na lotnisku w Londynie i poddany dziewięciogodzinnemu przesłuchaniu na temat Greenwalda i Snowdena. Zatrzymanie odbyło się podczas podróży powrotnej z Berlina, gdzie Miranda spotkał się z zaufaną przyjaciółką Snowdena, wspomnianą wyżej Laurą Poitras. Reakcja rządu brazylijskiego była zresztą natychmiastowa: MSZ wezwał na rozmowę ambasadora Wielkiej Brytanii w Brazylii przekazując mu protest przeciwko zastraszaniu brazylijskich obywateli przez rząd UK. 

Glenn i David

Nie tylko zresztą zwykły obywatel może zostać poddany szykanom ze względu na Edwarda Snowdena. Pokazuje to ostatni skandal z prezydentem Bolivii, Evo Moralesem, którego samolot został uziemiony w Europie ze względu na pogłoskę, że na pokładzie może znajdować się Snowden. Rezultat był taki, że wahające się wcześniej Venezuela, Bolivia a także Brazylia postanowiły oświadczyć, że Snowden ma u nuch gwarantowany azyl polityczy a także protestowały w tej sprawie przed ONZtem. 

Laura Poitras

Jeremy Scahill jest natomiast byłym reporterem i producentem Democracy Now! oraz bliskim współpracownikiem Amy Goodman. Ostatnio opublikował książkę Dirty Wars - The World as a Battlefield, na podstawie której powstał również film. Ostatnio Jeremy Scahill pokazał też kontrowersyjne oblicze, gdy odmówił wystąpienia na tej samej konferencji z siostrą Agnes Mariam, która opowiada o okrucieństwach dokonywanych w Syrii przez rebeliantów. 

Jest to gest dość niezrozumiały. Rzecz jasna siostra Agnes opowiada rzeczy zaskakujące i nie idące w parze z adwokaturą interwencji wojennej w Syrii oraz krytykami Assada. Ale ja sam spotkałem siostrę Agnes w Warszawie w towarzystwie Mairead Maguire i wydała mi się osobą wielce wiarygodną. 
Jeremy Scahill

Świat jest jednak skomplikowany. Żeby dodatkowo zagmatwać sprawę, dodajmy, że w rozmowie z Rafałem Betlejewskim dla RDC, Webster Tarpley nazywa Jeremiego Scahilla agentem CIA. 

Jason Polak

-------------------
Zobacz:
--------------------





środa, 27 listopada 2013

Lista oficerów zwolnionych przez Obamę z armii USA

Dowódcy wojskowi zwolnieni ze służby w armii USA przez prezydenta Obamę. 

- General John R. Allen-U.S. Marines Commander International Security Assistance Force [ISAF] (Nov 2012)

- Major General Ralph Baker (2 Star)-U.S. Army Commander of the Combined Joint Task Force Horn in Africa (April 2013)

- Major General Michael Carey (2 Star)-U.S. Air Force Commander of the 20th US Air Force in charge of 9,600 people and 450 Intercontinental Ballistic Missiles (Oct 2013)

- Colonel James Christmas-U.S. Marines Commander 22nd Marine Expeditionary Unit & Commander Special-Purpose Marine Air-Ground Task Force Crisis Response Unit (July 2013)

- Major General Peter Fuller-U.S. Army Commander in Afghanistan (May 2011)

- Major General Charles M.M. Gurganus-U.S. Marine Corps Regional Commander of SW and I Marine Expeditionary Force in Afghanistan (Oct 2013)

- General Carter F. Ham-U.S. Army African Command (Oct 2013)

- Lieutenant General David H. Huntoon (3 Star), Jr.-U.S. Army 58th Superintendent of the US Military Academy at West Point, NY (2013)

- Command Sergeant Major Don B Jordan-U.S. Army 143rd Expeditionary Sustainment Command (suspended Oct 2013)

- General James Mattis-U.S. Marines Chief of CentCom (May 2013)

- Colonel Daren Margolin-U.S. Marine in charge of Quantico’s Security Battalion (Oct 2013)

- General Stanley McChrystal-U.S. Army Commander Afghanistan (June 2010)

- General David D. McKiernan-U.S. Army Commander Afghanistan (2009)

- General David Petraeus-Director of CIA from September 2011 to November 2012 & U.S. Army Commander International Security Assistance Force [ISAF] and Commander U.S. Forces Afghanistan [USFOR-A] (Nov 2012)

- Brigadier General Bryan Roberts-U.S. Army Commander 2nd Brigade (May 2013)

- Major General Gregg A. Sturdevant-U.S. Marine Corps Director of Strategic Planning and Policy for the U.S. Pacific Command & Commander of Aviation Wing at Camp Bastion, Afghanistan (Sept 2013)

- Colonel Eric Tilley-U.S. Army Commander of Garrison Japan (Nov 2013)

- Brigadier General Bryan Wampler-U.S. Army Commanding General of 143rd Expeditionary Sustainment Command of the 1st Theater Sustainment Command [TSC] (suspended Oct 2013)

Blisko 16 oficerów powyżej rangi pułkownika zostało zwolnionych przez Obamę.

Webster Tarpley: Snowden może być podrzucony przez CIA

O wolnej prasie, Chomskim, wpływach CIA, Baracku Obamie, Syrii i Amy Goodman. 


Rafał Betlejewski: Za pomocą łącza internetowego udaje mi się nawiązać kontakt z panem Websterem Tarpley, amerykańskim historykiem i politykiem, który znajduje się w Waszyngtonie. Webster Tarpley jest autorem licznych książek i publikacji, oraz wywiadów, z których wiele można zobaczyć w internecie, a które sprawiają, że człowiek czuje się oszołomiony zarówno rozległością wiedzy pana Tarpleya, jego niezwykłą elokwencją, ale także oryginalnością opinii, zupełnie nieprezentowanych przez tak zwane czołowe media. Wśród jego książek są pozycje dotyczące Aldo Moro, biografie Georga Busha seniora, Baracka Obamy, krytyczne spojrzenie na zamachy z 11 września 2001 i inne. Poczułem się tak zaintrygowany, że postanowiłem sam skonfrontować się z panem Tarpleyem i popytać go o rożne rzeczy. Niewiele udało mi się jednak zadać pytań, gdyż pan Tarpley nie do końca ich potrzebuje, a wbić się w jego wypowiedzi także nie jest łatwo. Trudność poawiła się już przy pierwszym pytaniu, którego nie zdołałem zadać. 


Webster Tarpley 

Rafał Betlejewski: Szanowny panie Tarpley, Noam Chomsky ukuł kiedyś takie.... 

Webster Tarpley: Ho! Muszę zauważyć jedną rzecz: czytanie Chomskiego i tego typu publicystów jest zdradliwe. Można bowiem ulec wrażeniu, że rozważanie i komentowanie to wszystko, co się liczy. A to oczywiście jest pułapka. Nie wystarczy gadać, trzeba mieć jeszcze program, strategię, jakąś organizację i trzeba umieć zapewnić przywództwo. To jest sposób w jaki ja do tego podchodzę. Nie chodzi tylko o abstrakcyjne, quasi intelektualne rozważania - w tym specjalistą jest Chomsky. Ja zapytuję, jaki z tego pożytek, jakie z tego wynika działanie. Chyba, że chodzi o to, żeby kupić więcej książek Chomskiego. Innych pożytków nie widzę. 

Ostatnio na przykład Chomsky głosi, że nadzieja dla świata jest w pierwotnych ludach. Indianie Yami Mami są dla niego rozwiązaniem. O! Marksiści stawiali na klasę robotniczą jako na swoją awangardę, a Chomsky stawia na indian Yami Mami. To jest chyba wystarczająco absurdalne. 

Rafał Betlejewski: Muszę powiedzieć, że mnie pan zaskoczył, bo w Europie uważamy Chomskiego za autorytet...

Webster Tarpley

Webster Tarpley: No bo amerykańska propaganda próbuje go przedstawić jako amerykańską opozycję wobec rządu. A Chomski nie jest żadną opozycją. W Stanach uważa się go za coraz bardziej zdeskrydetowanego strażnika rządu od lewej strony. Podam przykład. Ostatnio mieliśmy 50 rocznicę zamordowania prezydenta Kennediego, co wielu z nas przeżyło bardzo głęboko. Niestety przy okazji pojawił się niesmak związany z Chomskim, który opowiada, że to zabójstwo nie mało znaczenia, nieważne, kto tego dokonał i inne banialuki. A przecież większość ludzi wie, że to był moment zwrotny w ich życiu, kiedy Stany z optymizmu i wzrostu zmieniły się w kraj pesymizmu i kryzysu. A Chomsky - ten wielki teoretyk - powiada, że to nie miało znaczenia! Że Kennedy był taką samą świnią jak cała reszta. Że nie miał swojego zdania w sprawie Wietnamu. To jest zwyczajne kłamstwo! Facet jest przeklętym kłamcą! Kłamcą, który wie, co robi. Jest świadomym kłamcą. 

RB: Dlaczego Chmosky miałby kłamać w tych sprawach?

Webster Tarpley: Bo na tym opiera się jego kariera! Zastanówmy się, dlaczego Chomsky jest w ogóle ważny? Czemu w ogóle się nim przejmujemy? Co jest takiego w Chomskim, skoro tuzin takich jak jego analiz można by kupić za dziesięć centów? Otóż, Chomsky daje ludziom pewne wrażenie szacowności, być może, podaje swoje myśli w akademickim sznycie, nie ma w tym emfazy, nie ma demagogii, to jest po prostu płaskie. A tego się właśnie od niego oczekuje. To jest taki niszowy produkt. 

wtorek, 26 listopada 2013

Szkocja publikuje mapę drogową wyjścia z UK

Dziś, czyli we wtorek, 26 listopada, rząd Szkocji zamierza opublikować 650 stronicowy plan wyjścia Szkocji ze Zjednoczonego Królestwa. Referendum w tej sprawie jest przewidziane na 18 września 2014 roku, a sam akt miałby się dokonać 26 marca 2016. 



Rząd obiecuje, że będzie to wizja niezależnej Szkocji. Księga ma się skladać z 650 pytań i odpowiedzi.  170 000 słów dokładnie sprawdzonych przez ministra Alexa Salmonda. Przygotowania były objęte tajemnicą i nie ma przecieków dotyczących zawartości.

Sukces referendum europejskiego w przyszłym roku zależy od tego dokumentu, a co za tym idzie także sukces obecnego rządu.

Księga ma zawierać pięć rozdziałów i opisywać plany rozwojowe, oraz sposoby radzenia sobie z bieżącymi problemami, takimi jak waluta narodowa, zadłużenie, negocjacje z UK oraz plan odzyskania dla Szkocji 80% zasobów gazu naturalnego znajdujących się na wodach terytorialnych Szkocji w Morzu Północnym.

Jednym z celów będzie pozbycie się okrętów nuklearnych Trident z kanału rzeki Clyde.

Zakłada się także, że w 2016 roku odbędą się wybory do niezależnego szkockiego parlamentu.

Szkocja wystąpi też o niezależne członkostwo w Unii Europejskiej.

-----------

Zobacz artykuł w The Guardian

poniedziałek, 25 listopada 2013

Objawienie! Niemieckie misateczko zniosło znaki drogowe i przepisy ruchu!

Małe niemieckie miasteczko Bohmte dokonało eksperymentu, który wymagał wizji i odwagi: zniesiono w nim wszystkie znaki drogowe, przepisy i światła, a w zamian wprowadzono tylko jeden: uważajcie na siebie!


Czyż to nie totalne!?

To nie żart! Ale ktoś zapyta i co? I czym to się skończyło? Otóż rezultat tego jest taki, że liczba wypadków spadła niemal do zera, a na dodatek znikły zatory drogowe. Jedzie się co prawda wolniej ale za to bezpieczniej i nie stoi się na światłach.


Zasadą generalną jest to, że wszyscy uczestnicy ruchu są sobie równi. Piesi, rowerzyści i kierowcy samochodów. Wszyscy muszą na siebie uważać, zdając się na swoją intuicję, wyczucie i zdrowy rozsądek. Jak mówi jeden z taksówkarzy: jedzie się teraz wolniej, ale nigdzie się nie stoi. Kiedyś na głównej drodze stałem w zatorze przy światłach. Teraz nie.

Według lokalnego policjanta przy głównej drodze zdarzało się około 45 wypadków rocznie. Teraz nie ma ich w ogóle. Wszyscy czują się równie ważni i równie skłonni do ustępowania. Jadący ulicą kierowca ciężarówki nie uważa, że ma pierwszeństwo nad wszystkimi (bo go nie ma) i stara się uważać. Szczególnie poprawił się komfort pieszych i rowerzystów, których już nikt nie spycha z drogi, sądząc, że ma do tego prawo bo jest w samochodzie. Uczestnicy ruchu więcej się ze sobą komunikują nawej jeśli chodzi o zwyczajny kontakt wzrokowy.

Bohmte to małe miasteczko w zachodnio-pólnocnych Niemczech, niedaleko granicy z Holandią, zamieszkałe przez 13 000 ludzi. Sceptycy powiedzą, że takie numery mogą przejść na prowincji, ale nie w dużym mieście. A jednak eksperyment obserwowany jest z uwagą i podobno nad wyznaczeniem podobnych stref zastanawiają się władze Hamburga.

Nie od dziś wiadomo, że najlepiej współpracujemy, gdy coś rzeczywiście od nas zależy. Niezwykłe, że tak prostym acz genialnym ruchem udało się odbudować wspólnotowość tam, gdzie już prawie straciliśmy na nią nadzieję, czyli na drogach.

Przypominam więc, że Drugi Warszawski Wkoło Wojtek - czyli protest przeciwko samochodom w śródmieściu Warszawy już 15 grudnia o 15:00 na skrzyżowaniu Emilii Plater i Jerozolimskich.

----------------
Zobacz:
Pierwszy Warszawski Wkoło Wojtek - pomysł
List protestacyjny do prezydent HGW
Pierwszy Warszawski Wkoło Wojtek - czyli jak się powiódł protest przeciwko samochodom w śródmieściu

Media w USA są bardzo ograniczone

Rozmowa z Amy Goodman, założycielką Democracy Now! w Nowym Jorku, niezależnej organizacji informacyjnej, którą Rafał Betlejewski przeprowadził dla radia RDC w warszawskiej kawiarni Kępa Cafe 22 października 2013 roku. Amy Goodman była w Warszawie, by raportować o wydarzeniach na Szczycie Klimatycznym. 




Rafał Betlejewski: Droga Amy, czy wierzysz, że Ameryka, Stany Zjednoczone rozprzestrzeniają po świecie wartości demokratyczne? I wolność?

Amy Goodman: Myślę, że to powinna być sprawa każdego kraju indywidualnie, oraz narodów żyjących w tych krajach, jak definiują i organizują swoje kraje, a Stany nie powinny tego narzucać. Ale moją rolę jako dziennikarki widzę w tym, by rozliczać decydentów z ich decyzji, czy to w USA, czy w innych krajach. Żyjemy w świecie zglobalizowanym. Jest powód, dla którego nasz zawód, jako jedyny zawód jest wymieniony w Amerykańskiej konstytucji jako chroniony. I tym jest nasza praca - sprawdzaniem władzy. 

Żaden kraj nie powinien być misjonarzem wśród narodów. Jestem w Warszawie, by pokazywać Szczyt Klimatyczny, a USA mają na to ogromny wpływ, chociażby przez decyzje, czy przemysł powinien być poddany regulacjom. Tu się decyduje przyszłość planety, a największy światowy emiter CO2 nie chce się poddać regulacjom.

--------------
Zobacz:
Kim jest Amy Goodman
Democracy Now!
Recenzję Szczytu Klimatycznego w Wawie
---------------

RB: Ale ja zadaję pani proste pytanie, czy w pani opinii Ameryka reprezentuje wartości demokracji i wolności na świecie? Tak czy nie. 

AG: Nie mam tak prostej odpowiedzi. Nie wiem, czy o to tu chodzi. Kiedy kraj rozpoczyna wojnę, a niestety Stany Zjednoczone prowadzą wojny w Afganistanie i Iraku, a także rozważają napaść na Syrię, nie są to działania demokratyczne. Prezydent Obama nie chciał nawet poprosić Kongres o zgodę na atak na Syrię. Ale został zawstydzony przez swojego konserwatywnego odpowiednika w Wielkiej Brytanii, który zapytał o zgodę swój parlament - Wielka Brytania to naturalny sprzymierzeniec USA w większości wojen i o dziwo, pierwszy raz od stu pięćdziesięciu lat urzędujący premier Wielkiej Brytanii otrzymał stanowcze nie. To zawstydziło Obamę. Został sam na świecie. ONZ nie chciała poprzeć tej wojny. Więc prezydent musiał się zwrócić do amerykańskiego Kongresu, ale kongresmeni byli niechętni, gdyż ich wyborcy mówili nie. Obama musiał się wycofać. 

Myślę, że w Stanach Zjednoczonych musimy mocno się zastanowić nad rolą naszego kraju odgrywaną wewnętrznie i na zewnątrz. I każdego dnia to jest starcie różnych opinii.

------------
Zobacz krytyczny wobec Amy Goodman wywiad z Websterem Tarpleyem
------------

niedziela, 24 listopada 2013

Skandal i porażka szczytu w Warszawie

Wczoraj, czyli w momencie, gdy konferencja klimatyczna przekształciła się w dodatek do spotkania przemysłu węglowego, ponad 800 uczestników demonstracyjnie opuściło rozmowy. Mając na sobie koszulki z napisem Volveremos (czyli: jeszcze wrócimy), aktywiści oddali swoje identyfikatory i porzucili obrady Szczytu Klimatycznego Organizacji Narodów Zjednoczonych. Konferencja zaczyna przypominać gracza piłkarskiego, który usiłuje biegać po boisku po tym, jak dostał czerwoną kartkę. Ale w sumie, kogo to obchodzi?


Z Warszawy pisze Alexander Reid Ross

Jeśli Oxfam, Greenpeace i tuzin innych organizacji opuszcza obrady, można podejrzewać, że to była farsa od samego początku. Czy cokolwiek w ogóle udało się osiągnąć? Jedno spojrzenie na sponsorów szczytu w Warszawie, czyli branżę paliw kopalnych, wystarczy, by zadać pytanie: czemu te organizacje w ogóle pojawiły się na szczycie?

Filipiny po tajfunie

Wielu dziennikarzy i aktywistów mówi, że to wyjście jest pierwszym takim sygnałem w długiej dyskusji na temat klimatu. Wychodząc aktywiści wskazali na problem z samym procesem negocjacji. Ale prawda jest taka, że protesty i demonstracje towarzyszą takim konferencjom od lat. Ze szczytu w Kopenhadze wyszło między 200 a 500 delegatów podczas gdy gigantyczna rowerowa masa krytyczna zalała ulice, a grupy "niebieskich" i "zielonych" protestantów przedarły się przez policyjne blokady by dołączyć do delegatów. 100 000 protestujących przeszło przez Kopenhagę a wśród nich chłopi południowoamerykańscy, członkowie rdzennych ludów, ekolodzy i działacze społeczni. Spotkała ich brutalna akcja policyjna, aresztowania i odmowy przekraczania granic. 


------------------
Zobacz: Strona Earth First! Newswire.
Oryginalny tekst na CounterPunch
Oryginalny tekst na Earth First! Newswire
------------------


Lumumba Di-Aping, szef delegacji G77 na szczyt w Kopenhadze (COP 15) powiedział wtedy: "widać wyraźnie, że duńska prezydencja w najbardziej nie demorkatyczny sposób postanowiła faworyzować interesy krajów rozwiniętych zamiast poszukiwać równowagi, pomiędzy zyskami krajów rozwiniętych i kosztami ponoszonymi przez kraje rozwijające się. Media głównego nurtu uznały szczyt za sukces, gdyż w ostatniej chwili prezydentowi Obamie udało się uniknąć klęski poprzez wynegocjowanie pewnego porozumienia z Chinami. Ale to porozumienie przepadło na plenum Szczytu, a jego wartość została podsumowana hasłem: "Kupenhaga - Co jest, kurwa!?

Długa droga do Warszawy

Trzeba powiedzieć uczciwie, że manifestacje w Kopenhadze odniosły mały lub żaden skutek. Mniej więcej tak jak kampania pt. Kamień Węgielny XL przeprowadzona przez 350.org, tak i te przejawy złości nie miały żadnego znaczenia: sporo było zamieszania i medialnego bicia piany, ale politycy i tak ogłosili sukces - który oznacza całkowity marazm - a akcje ekologów musiały się przenieść. Biurokraci nadal pociągają za sznurki, a ich administracje idą za nimi.


Od czasu konferencji w Kopenhadze, impas pomiędzy protestantami i G77 z jednej strony a rządami państw rozwiniętych z drugiej strony był utrzymywany dzięki fikcyjnym kompromisom i zwyczajnym kłamstwom. Następnego roku Szczyt Klimatyczny w Kankun przeszedł już całkiem gładko. W odróżnieniu od Kopenhagi, z której wyszła cała reprezentacja Grupy Afrykańskiej w proteście przeciwko niesprawiedliwości ekonomicznej, COP 16 w Kankun przebiegł w atmosferze pełnej współpracy, przy międzynarodowej opozycji zapatrzonej w porozumienie REDD dotyczące dewastacji lasów. Tak samo było w Durbanie w Południowej Afryce. 

W Doha, na 18tym Szczycie, reprezentant Filipin przerwał wzajemne głaskanie się delegatów nagłym wzruszającym apelem: 

"Wołam do liderów z całego świata, by otworzyli oczy i ujrzeli tę straszną rzeczywistość, którą mamy przed sobą. Wołam do ministrów. Rezultatem naszej pracy nie może być to, czego żądają od nas wasi przywódcy polityczni. To musi być coś, czego żąda 7 miliardów ludzi na świecie! Wołam do was wszystkich: błagam! żadnych opóźnień, żadnych wymówek! Niech Doha zostanie zapamiętane jako miejsce, w którym odnaleźliśmy wolę polityczną, by odwrócić kolej rzeczy. Niech rok 2012 zostanie zapamiętany jako moment, w którym odnaleźliśmy siłę, by walczyć o przyszłość jakiej pragniemy! Wołam do nas wszystkich, bo jeśli nie my, to kto? Jeśli nie teraz, to kiedy? Jeśli nie tu, to gdzie?"

Niestety sala pozostała głucha. 

Tajfun Haiyan na Filipinach wykazał cały tragikomizm Szczytów Klimatycznych. Podczas, gdy delegaci zebrali się w Warszawie, na Filipinach dokonała się najgorsza katastrofa naturalna w udokumentowanej historii wysp. W znaczącym geście, Naderev Sano z Filipin, rozpoczął głodówkę, by zmusić uczestników COP 19 w Warszawie do bardziej zdecydowanych kroków. Ale rzeczywistość w Warszawie okazała się skandaliczną farsą: w tym samym czasie odbył się dwudniowy Szczyt Węglowa i Klimatu. Christiana Figueres, szefowa UNFCCC poparła oburzonych aktywistów i wystąpiła na Szczycie węglowym podczas, gdy działacze Greenpeace rozwijali banner na fasadzie budynku z napisem: Kto rządzi Polską? Węgiel czy ludzie?

Naderev Sano

A w Warszawie skandal goni skandal

Marcin Korolec, minister środowiska skomentował ten skandal w ten sposób: Mamy wiele spotkań, które zostały zorganizowane w ramach tej konferencji lub równolegle z nią. 

Jeszcze lepszy okazał się polski premier, który zaszokował wszystkich, gdy po zakończeniu Szczytu Węgla i Klimatu, a w trakcie Szczytu Klimatycznego ONZ zdymisjonował szefa ministerstwa środowiska, Marcina Korolca, zastępując go człowiekiem, który zadeklarował jeszcze większą konieczność inwestowania w paliwa kopalne! Tymczasem zdymisjonowany Korolec miał nadal przewodniczyć obradom COP! 

Ale inne kraje postarały się prześcignąć Polskę w skandalicznym zachowaniu. Australia, która ma najwyższą emisję gazów cieplarnianych na głowę mieszkańca, walczyła jak lew ze wszystkimi próbami ograniczania emisji, podczas gdy na ulicach australijskich miast 60 000 protestujących wyrażało swój sprzeciw przeciwko takiej polityce!

Japonia, która jest ojczyzną porozumienia z Kyoto, a która zajmuje teraz już 5 miejsce na liście największych emitentów dwutlenku węgla nie wykazała się żadną inicjatywą. Mało tego, na Japonię spadła fala krytyki za to, że przed samym Szczytem w Warszawie mocno obniżyła swoje cele ograniczenia emisji. O ironio, największym krytykiem Japonii był nie kto inny a Su Wei, szef delegacji chińskiej, który wyraził następujące zdanie: "Nie mam słów, by opisać mój niesmak".  

Tymczasem, Chiny liberalizują swoje prawo ekologiczne, by ułatwić rynkowi "samo regulowanie się" w kwestiach emisji i ułatwić korporacjom dostęp do terenów publicznych. Rząd w Pekinie coś jednak będzie musiał z tym zrobić, gdyż protesty klimatyczne i ekologiczne w Chinach osiągają skalę epidemii. 

A jaka jest sytuacja?

Pomimo cudów jakich dokonują organizatorzy protestów na świecie węgiel będzie wydobywany nadal w Australii i Nowej Zelandii, jak i w USA, to znaczy o ile korporacjom uda się przezwyciężyć krzyk  płynący już z całego świata. Od Montany i Wyoming, po wybrzeże Pacyfiku, gdzie nowe terminale portowe są budowane. Porozumienia takie jak REDD, które niby wspierają politykę zalesiania, umożliwiają tylko firmom produkującym olej palmowy wycinać lasy w całej Malezji i Indonezji. Dym z wypalanych plantacji palm spowodował juź furię w Singapurze i innych miejscach, gdzie obwinia się te monokulturowe fabryki leśne za fatalny stan powietrza w tym mieście. Ale korporacje palmowe się rozprzestrzeniają, mając swoje siedziby w Skandynawii, USA i Południowej Korei. 

Z całą mocą trzeba stwierdzić, że manifestacja warszawska, czyli wyjście ze Szczytu, było krokiem w dobrym kierunku. Towarzyszą jej inne akcje na świecie, jak choćby bardzo mocny w wyrazie akt podpisany przez 21 organizacji broniących praw do ziemi, znany jako Calabar Statement. 

W tym samym czasie, przepaść między społeczeństwem obywatelskim i Globalnym Południem a Północą staje się bardziej elastyczna. Ostatnie lata pokazują, że Szczyty Klimatyczne organizowane na Południu spotykają się z mniejszym oporem, podczas gdy te same konferencje na Północy wzbudzają więcej społecznych niepokojów. Nie chcę przez to powiedzieć, że Północ dotrzymuje obietnic, które składa, ale może to, że jest zmuszana, by więcej obietnic składać, gdyż brużdżąc na Południu musi się spowiadać na Północy. 

Pozostaje niewiadomą, jak organizacje, które wspólnie wyszły z warszawskiego Szczytu będą potrafiły współpracować po nim. Jeśli takie "wychodzenie" ze Szczytów ma się stać strategią, nie mamy szans. Ile z tych organizacji wróci do stołu rozmów w przyszłym roku? Jak dużo wody w Wiśle upłynie zanim owe organizacje od symbolicznego odrzucenia przemysłowego status quo przejdą do systematycznego i bezwzględnego oporu? Pokuszę się o takie porównanie: to tutaj aktywiści klimatyczni idą w ślady bojowników Powstania w Getcie, by sprzeciwić się Holocaustowi (w dosłownym znaczeniu słowa: Wielki Ogień), który niszczy świat jaki znaliśmy, jak również zawalczyć o przetrwanie następnych pokoleń. 

-

Alexander Reid Ross jest współzałożycielem i autorem Earth First! Newswire.

Tłumaczył z angielskiego Jason Polak
------------------
Zobacz: Strona Earth First! Newswire.
Oryginalny tekst na CounterPunch
Oryginalny tekst na Earth First! Newswire

piątek, 22 listopada 2013

Webster Tarpley: Obama jest gorszy od Busha

Uważajcie na Obamę. On nie jest tym, za kogo go uważacie. Z pewnością nie jest Muzułmaninem, za którego się go próbuje przedstawić na świecie. Może i miał muzułmański epizod, ale z pewnością Muzułmaninem nie jest... 





Webster Tarpley, historyk, tak komentował w 2008 roku zapowiedź wyboru Baracka Obamy na prezydenta. 

Jestem przerażony Obamą. 

Jeśli chodzi o moją krytykę Stanów Zjednoczonych, to jako zadanie przyjąłem sobie odkrycie mechanizmów działających za kulisami polityki amerykańskiej i opisanie rzeczywistych strategii imperialnych tego kraju. Od 2001 do 2007 roku ta strategia koncentrowała się wokół mitu o zamachu z 11 września i wiązała się z wojnami w Afganistanie i Iraku,  a także przez chwilę z wojną z Iranem. Teraz to się zmienia. Pojawił się nowy pomysł związany z wyborem Baracka Obamy - wyjątkowe niebezpieczeństwo dla świata, gdyż strategia reprezentowana przez Obamę jest jeszcze agresywniejsza, bardziej militarystyczna i generalnie mówiąc bardziej katastrofalna niż to, co proponowali neokonserwatyści. Nie mam nic dobrego do powiedzenia o senatorze McCain - ale jeszcze mniej o Obamie. 


Obama jest marionetką Komisji Trójstronnej, a w szczególności Zbigniewa Brzezińskiego. Brzeziński reprezentuje klikę bankierów, która rządziła również administracją Cartera, choć większość ludzi już nie pamięta, jaką katastrofą był Karter zarówno ekonomicznie jak i strategicznie. I teraz ta grupa stworzyła sobie kolejną marionetkę, tym razem z większą dbałością o szczegóły. Postanowiono, że trzeba nowej twarzy - ale nie neokonserwatystę, nie prawicowca, ale lewicowego demagoga, który obiecuje nadzieję i zmianę, ale reprezentuje dużo gorsze pomysły, niż poprzednik, i który na dokładkę może dać Stanom Europę na tacy. Strategia, którą będzie realizował Obama to już nie będą wojenki na Bliskim Wschodzie, ale wojny na większą skalę. Brzeziński bowiem twierdzi, że centrum władzy w tamtym rejonie to nie Iran ale oś Moskwa Pekin i Brzezińskiemu zależy na rozbiciu i Rosji i Chin jako następnym strategicznym celu. Brzeziński chce zagwarantować dominację Waszyngtonu i Londynu nad światem na następne sto lat. I o to tu chodzi. To jest projekt dużo bardziej ambitny niż jakikolwiek projekt neokonserwatywny. Przy okazji odważniejszy i niebezpieczniejszy. 


Ludzie na świecie powinni się obudzić z tego głupiego i romantycznego snu o Obamie, gdyż może się on przerodzić w koszmar.

Wojciech Skrodzki: Drugi raz homoseksualistą nie chciałbym się urodzić.

Rozmowa Rafała Betlejewskiego z Wojciechem Skrodzkim, emerytowanym historykiem sztuki, homoseksualistą o życiu, sensie, przemijaniu i śmierci.  


Wojciech Skrodzki


Rafał Betlejewski: Nie znamy się.... Nigdy się nie widzieliśmy wcześniej... Jest pan dla mnie tajemnicą.

Wojciech Skrodzki: No może rzeczywiście... choć ja o panu coś słyszałem ale bardzo ogólnie... nazwisko...

RB: Pan jest krytykiem sztuki. 

WS: Tak.

RB: Czym pan się zajmuje oprócz tego?

WS: W tej chwili w zasadzie niczym poza próbami kontynuacji zawodowej. Jestem drukowany w "Twórczości". 

RB: Ile pan ma lat, jeśli mogę zapytać?

WS: Tak. 78 kończę. 

RB: I jak pan się czuje?

WS: Świetnie!

--------------------
--------------------

RB: Chcę dziś z panem porozmawiać, żeby się od pana nauczyć, jak żyć. Ja wie pan, znalazłem się w takim momencie w życiu, mam 44 lata, zacząłem czuć, że się starzeję, zacząłem czuć, że słabnę, nie jestem już tak sprawny fizycznie jak byłem kiedyś, poczułem, że moje ciało zaczyna się jakoś rozkładać, że dokonuje się jakaś dekompozycja także psychiczna i zacząłem się trochę bać... bać śmierci... ale także życia. Tego wszystkiego, co przede mną. Jednym słowem jestem w kropce. W takim głupim momencie. Chciałbym więc pogadać z kimś, kto jest starszy i mądrzejszy. Czy pan jest starszy i mądrzejszy?

WS: Starszy na pewno. A mądrzejszy pewnie nie. Wydaje mi się, że to, o czym pan mówi, to jest bardzo klasyczna sytuacja utraty więzi z życiem. Na tym tle rodzą się pańskie pytania i problemy. Gdy ja wielokrotnie zastanawiałem się nad tą moją jakąś żywotnością, uznałem, że tajemnica tego tkwi w dużym otwarciu na świat. Moje życie było usłane tak strasznymi kryzysami i cięgami otrzymywanymi od życia, że prawdopodobnie ktoś inny by się dawno załamał. Poczynając od początku życia zawodowego - kończyłem studia historii sztuki w 1957 roku na UW u profesora Lorentza specjalizując się w sztuce okresu klasycyzmu. I tu pojawił się pierwszy kryzys, bo stwierdziłem, że sztuka tak, ale klasycyzm w ogóle mnie nie interesuje. W związku z tym poszedłem na drugie seminarium magisterskie ale już nie dla dyplomu do profesora Stażyńskiego i tam studiowałem sztukę współczesną, dwudziestowieczną. I ta sztuka mnie zachwyciła. Zrozumiałem pewnego rodzaju martwotę klasycyzmu, całego tego bagażu przeszłości. Chciałem odnaleźć się w sztuce żywej, niosącej ważne problemy ludzkie. To było dla mnie ważniejsze niż problemy artystyczne. Rozumiałem, czułem sztukę, ale poprzez sztukę chciałem bardziej poznawać życie niż tajemnice formy. 

RB: Sztuka dwudziestowieczna to jest sztuka rozpaczy w dużej mierze. 

Odilon Redon

WS: Tak. Szczególnie, że ja z początku lubowałem się w artystach mrocznych. Moją fascynacją w latach 60tych była twórczość francuskiego grafika Odilona Redona, który miał te niesamowite mroczne wizje...

czwartek, 21 listopada 2013

Wiersz... dawno nie było wiersza...


Wstyd.
Wszystko jest kompromitacją. 
Ja jestem kompromitacją. 
Moja twarz jest kompromitacją. 

Fryzura, ciało, myśl. 
Chcę się zasłonić rozpaczą, ale naciągam na plecy przezroczysty płaszcz. 
Chciałbym sięgnąć ręką w dal, pochwycić horyzont i złamać go na pół. 
Zbyt konkretna to wizja, by mogła się ziścić. 
Patrzę w okno przeciwległej kamienicy i z całych sił próbuję się teleportować 
w tamto świecące żółcią życie.
W zamian dopada mnie moja twarz odita w szybie. 

Jest tak zimno, tak ciemno... nie mam dokąd pójść. 
Bo dokąd? Do CSW? No proszę... 

Nie rozumiem w tej chwili tego, czym się ludzie zajmują, nie wiem, co ich kręci. 
Nie łapię języka. Słyszę słowa, jednak zbyt szybko stają się one moimi. 
Zbyt chętnie je powtarzam. Bezrefleksyjnie. 
Chciałbym stać się nimi, być nimi. 
Podobają mi się bardziej niż ja się sobie podobam.  
Mówię ich słowa, ale mi nie wychodzi. 
Zawstydzam się. 
W tej chwili wszyscy wiedzą lepiej niż ja. 
Nie ma we mnie żadnej myśli, ktora byłaby moja. 
Szarpię się by istnieć, a jednak zapadam się coraz głębiej. 
Chcę, tak bardzo chcę. 
Przecież ja chcę dobrze!
Wpadlem w panikę, wiem. 
Morduję sam siebie. 
Nikt nie musi sobie brudzić rąk. 
Mną.
Wystarczy poczekać.


-----------------------------

I druga wersja tego wiersza...

Wstyd.
Wstydzę się wszystkiego co zrobiłem, czego nie zrobiłem. 
Ale przede wszystkim tego, co zrobiłem. 
Że żyłem. 
Gdzie ja straciłem tę radość z kiedyś? 

Bo miałem radość... 
Jak złotą monetę w ręku trzymałem... pamiętam...

Roztrwoniłem ją. Wydałem ją z siebie, kupiłem za nią cały ten niepotrzebny szmelc. 

Po co mi to? Czy nie powinienem był bać się bardziej... 
A może została mi zabrana? 
Może zostałem oszukany? 
Nie zorientowałem się, jak ją zabierali, jak ją wynosili, może byłem zbyt pijany, by dostrzec ten moment?
Może jak już ją zabrali, zacząłem ją udawać?
Może cieszyłem się dalej, z przyzwyczajenia, przez inercję ruchów?
Od kiedy jestem smutny? Czy od wtedy, gdy obłąkany zimnem Bałtyk wypełnił mi w końcu oczy?

Jaką ścianę popycham? Dokąd tak prę?
Czy udało mi się odrzeć ten świat ze wszelkiej tajemnicy?
Sięgnąłem ręką w tę czeluść, przełamałem wszystkie strachy, przezwyciężyłem wstręt i dotknąłem dna. 
Jestem tu, przywieram do tej ściany, nie poddaję się wyporowi, który próbuje wynieść mnie na powierzchnię. 
Czy mogę tu żyć bez powietrza? 
Z oczami zmiażdżonymi ciśnieniem zbyt wielkim by... brakuje mi słowa. 

Czymże jest ta moja pretensjonalna uczciwość? Na co się tak uparłem?
Mój czyn obrócił się w sztylet. 
Działanie podniosło pył, który nasypał mi się w oczy, w uszy, w usta. 
Moje kieszenie wypełniły się watą. 
Nie mam w nich miejsca na dłonie. Marzną mi. Grabieją. 

Rozczesuje włosy. Gładzę się po łysej czaszce, gdyż pod włosami jest łysa jak kolano. 
Włos od włosa o kilometr za daleko. 

Wszędzie pełno wodorostów, bakterii beztlenowych. 
Nie tu, nie tak miałem wylądować. 
Rzuciłem się nie w ten nurt, nie w tę toń! 
Chciałem skakać na głębię, chciałem ze swojego ciała zrobić ponton dla uczuć. 
Nic z tego. 
Pomyliłem kierunki, odbiłem od wszystkich brzegów na raz. 
W bezkierunek.
Wszystko mi się wydawało. 
Miałem omamy. 
Zwidy. 
Zapomniałem, że jestem na środku własnego morza. 
Nie wykazałem czujności. 
Ostrożności. 
Rozwagi. 

Mogę teraz wiosłować ile wlezie i tak nic to nie da. 
Jestem nigdzie. 
Buty i nogawki wypełniają się wstydem. 
Czy to moja nowa moneta? Nowy klepak? 
Czy potrafię z tego wstydu utworzyć pomost do świata, do ciebie? 
Czy potrafię skonsumować go do ostatniego okrucha? 
Nie ma nic więcej. 
Wstyd jest potężny. 
Jak mogłem...
Wstyd zarzuca dziką grzywą. 
Jest nieobłaskawiony, jest nieujeżdżony, nie mogę go dosiąść, przeraża mnie. 
Chciałem, mam. 
Otworzyłem tę puszkę pandory. 
Moją plagą był wstyd. 
Aaa, płaczę! 
Znowu, po raz kolejny, po raz ponowny, wstydzę się tego, przepraszam. 
Nie ma kombinezonu na wstyd. 
Ogień, 
           płomień, 
                         szaleństwo... 

Kumi Naidoo: Natura nie będzie negocjować.


Co powiedział Kumi Naidoo, szef Greenpeace International, w Warszawie, ogłaszając wyjście ekologów z konferencji klimatycznej?


Kumi Naidoo: "Ta akcja to wyraźny sygnał, że ta konkretna konferencja w Warszawie jest całkowitą zdradą w stosunku do rzeczywistości, która domaga się natychmiastowych działań. Aktywiści z całego świata tu dziś zebrani płacą dużą cenę za akcje w obronie klimatu, które podejmują. Czy t o aktywiści Greenpeace w więzieniu rosyjskim, czy to tubylcza ludność w Południowej Ameryce, wszyscy mówią głośno, że trzeba działać, a przywódcy polityczni mają czelność nazywać nas huliganami, kiedy w istocie huliganami są szefowie spółek węglowych, gazowych i olejowych, którzy przejęli całkowitą kontrolę nad naszymi rządami i tymi tu negocjacjami. Fakt, że ta konferencja jest w dużej mierze sponsorowana przez przemysł węglowy jest zwyczajnym  policzkiem dla nas. Bezczelnie wykorzystują tę okazję, by opowiadać bajki o tym, że istnieje "czysty węgiel" i takie tam. 


Wychodzimy więc, by wysłać sygnał, że nasi przywódcy muszą się obudzić, wziąć się w garść i zabrać się do rozwiązywania problemów planety, o których wszyscy już mówią głośno. Nie chodzi nam o okazanie braku szacunku dla Organizacji Narodów Zjednoczonych, ani dla pomysłu organizowania takich konferencji. Protestujemy przeciwko stanowiskom poszczególnych krajów, które wstrzymują proces naprawy klimatu. Nie chodzi o to, że się obraziliśmy. Wychodzimy po to, by zmobilizować jak największą ilość ludzi, by przekazali wiadomość każdemu rodzicowi każdego dziecka na świecie, że przyszłość ich dzieci właśnie się waży. Musicie podnieść się wreszcie i zacząć działać, żebyśmy na następnym szczycie klimatycznym w Limie, w Peru, w przyszłym roku mieli lepszą pozycję negocjacyjną do wywalczenia uczciwego i prawnie obowiązującego porozumienia, które mogłoby być podpisane w Paryżu, a które mieliśmy mieć już wynegocjowane w Kopenhadze. 


Oto nasz przekaz do liderów politycznych: Natura nie będzie negocjować. Nie można zmienić tego, co nam mówi. Możemy natomiast zmienić politycznych liderów. W ich mocy leży przyjęcie rozwiązań i nie mogą już dłużej zwlekać."

Razem z Greenpeace z COP 2013 wyszli członkowie wielu innych organizacji: WWF, Friends of the Earth, Oxfam, Earth in Brackets, ActionAid International i inne. 

Żródło: Democracy Now!

---------------
Zobacz także:

wtorek, 19 listopada 2013

Drony zamiast tortur

Rozmowa z panią Lettą Tayler z Human Rights Watch w Nowym Yorku, autorką raportu na temat amerykańskich ataków z samolotów bezzałogowych, tak zwanych dronów, w Yemenie. 

Rafał Betlejewski: Przejrzałem raporty Human Rights Watch i Amnesty International na temat amerykańskich ataków przeprowadzanych za pomocą samolotów bezzałogowych i rakiet HellFire na terenie Pakistanu i Yemenu. Pani raport dotyczy tego, co drony robią w Yemenie. Zacznijmy naszą rozmowę od ustalenia podstawowych faktów, to znaczy od kiedy bezzałogowe samoloty są wykorzystywane do zdalnego zabijania ludzi?

Letta Tayler, Human Rights Watch: Ten rodzaj wojny rozpoczął się za prezydentury Georga Busha. Ale program naprawdę nabrał rozmachu za prezydentury Baracka Obamy. Właściwie od pierwszego dnia jego urzędowania ataki dronów na Pakistan bardzo się nasiliły. Drony stały się bronią wyboru dla prezydenta Obamy jako sposób na zwalczanie terroryzmu. Drony mają zastąpić tak zwane "czarne miejsca", czyli punkty przesłuchiwania pochwyconych za terroryzm, w których za czasów Busha dochodziło do tortur. Obama wybrał drony, gdyż uznał, że jest to niezwykle precyzyjny system - ale jak każad broń, jest tylko tak dobra, jak dobre jest rozpoznanie celów na ziemi. I z naszej wiedzy wynika, że drony zabijają cywilów a nie tylko cele wojskowe. Wiemy także, że te cele, czyli ludzie, którzy zostali uznani za cele, wcale nie mieli militarnego znaczenia w sensie prawa wojennego. Myślę więc, że prezydent myli się, sądząc, że drony to broń "sterylna", jak się o niej mawia w sensie nieszkodliwości dla cywilów lub konsekwencji politycznych. 

RB: Mówi pani więc, że użycie dronów zastąpiło wsześniejszą praktykę porywania terrorystów? Chodzi mi o to, że wcześniej slużby amerykańskie porywały ludzi podejrzanych o działalność terrorystyczną, by osadzić ich w Guantanamo, lub innych tego typu miejscach, jak choćby polskie więzienia w Starych Kiejkutach. Mówi pani, że prezydent Obama woli zabijać ich na odległość raczej niż porywać?

Jemen

LT: Tak, można to stwierdzić, że zabijanie jest preferowane pod rządami prezydenta Obamy. Administracja Obamy twierdzi, że zabija tylko tych terrorystów, których nie może pojmać i że jeśli tylko istnieje możliwość pojmania kogoś, stosuje się taką technikę. Rząd twierdzi też, że zabija tylko tych ludzi, co do których ma pewność, że stanowią bezpośrednie zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych. Niestety z moich badań w Yemenie wynika coś odwrotnego. Zabici ludzie mogli być pojmani. Nie twierdzę, że tak było w każdym przypadku, gdyż prześledziłam sześć z osiemdziesięciu ataków, trudno mi więc mówić o trendach, ale ludzie zabici w atakach, które badałam, mogli byli być pojmani. Po prostu zabicie ich było wygodniejsze także z powodów politycznych. 

RB: Proszę nam wyjaśnić, bo może nie wszyscy mają czytelny obraz, jak taka zdalna broń działa?


LT: Drony to zdalnie sterowane samoloty bezzałogowe wyposażone w rakiety znane jako Hellfire (ognie piekielne). Piloci tych samolotów pracują w bazach oddalonych o tysiące mil od miejsca ataku. Mogą się znajdować w USA lub innych tajnych amerykańskich bazach. Operatorzy widzą pole działania na ekranach swoich monitorów. Na podstawie tych obrazów podejmują decyzję o ataku - zupełnie jak w grach komputerowych, które wszyscy znamy. W tym przypadku jednak to nie są gry tylko prawdziwa broń, która zabija ludzi.


RB: Czy myśli pani, że to oddalenie pilota od pola działań zbrojnych o tysiące mil, rodzi jakieś zastrzeżenia etyczne?

No cóż, to nie są pytania, którymi zajmujemy się w Human Rights Watch, ta ocena leży poza naszymi kompetencjami, ale tak, można zauważyć rosnące zaniepokojenie konsekwencjami etycznymi takiego oddalenia i rozłączenia się z konsekwencjami własnego działania. Wielu krytyków podnosi argument, że zabijania za pomocą takiej broni stało się po prostu zbyt proste. Nie ma ryzyka na polu bitwy więc żołnierze nie muszą przedsiębrać takich środków ostrożności jakie musieli by stosować, gdyby byli na miejscu.


RB: Proszę powiedzieć, gdzie dochodzi do ataków przy pomocy dronów?

LT: Najczęściej dochodzi do nich w Pakistanie. Oblicza się, że USA dokonało setek ataków na teren tego państwa zabijając tysiące ludzi. Nie znamy dokładnych liczb, gdyż Stany Zjednoczone nie ujawniają żadnych informacji, nie przyznają nawet, że w ogóle do takich ataków dochodzi. A to dlatego, że ataki w Pakistanie prowadzone są przez CIA, a wszystko co robi CIA jest tajne. Wzywamy Stany Zjednoczone do przeniesienia tych operacji pod zwyczajne dowództwo wojskowe właśnie dlatego, że wydobycie jakichkolwiek informacji z CIA jest w praktyce niemożliwe. Chcielibyśmy móc zbadać, czy niektóre z tych ataków nie łamią przepisów prawa, a jeśli tak, to jakie działania są podejmowane, by temu przeciwdziałać. W Yemenie, drugim po Pakistanie kraju najczęściej atakowanym, gdzie obliczamy ilość tych uderzeń na 80 przy setkach ofiar śmiertelnych, równie trudno zdobyć jakiekolwiek informacje na ten temat, choć wojsko wykonuje te ataki tylko przy współpracy CIA. Pewna ilość uderzeń z dronów została przeprowadzona w Somalii, a także w Mali - ale o tym praktycznie nie wiemy nic.


-----------------
Czytaj także

RB: Mówi pani o prawie wojennym. Jakie właściwie są prawne podstawy do tych amerykańskich działań?

Ofiara ataku dronów w Jemenie

LT: To jest bardzo skomplikowana sprawa i wiele z tych uzasadnień, które podają amerykańskie władze, są przez nas podważane jako bezzasadne. Ale w skrócie mówiąc administracja USA tłumaczy to w ten sposób, że ma autoryzację kongresu USA - ustawę przegłosowaną kilka dni po atakach na WTC z 11 września 2001 roku. Administracja Obamy podaje także prawo wojenne jako podstawę do swojego działania, czyli coś, co się nazywa Międzynarodowym Prawem Konfliktów Zbrojnych. USA twierdzi, że jest na wojnie z Al Kaidą i jej aliantami, a to są różne organizacje na całym świecie. W Afganistanie walczymy z Talibanem, w Yemenie to już jest Al-Kaida, a w Pakistanie Talibowie i Al-Kaida. W Somalii Al-Shabaab. Narracja jest taka, że te organizacje są dalekie od zwyczajnych sił wojskowych i możemy na nie napadać w każdym miejscu i czasie, gdyż te organizacje są zagrożeniem dla nas i ciągle na nas czyhają. My w HRW nie do końca kupujemy tę argumentację i naciskamy na ujawnienie informacji na temat zagrożeń ze strony wspomnianych organizacji. Przyznajemy, że wiele z tych organizacji przedstawia zagrożenie dla bezpieczeństwa Amerykanów i amerykańskich przedsięwzięć, ale nie zawsze się zgadzamy, że to zagrożenia wymagające przeciwdziałania za pomocą akcji zbrojnych. A jeśli takich zagrożeń nie ma, Stany Zjednoczone nie powinny stsować prawa wojennego do usprawiedliwiania tych ataków.


RB: Czemu?

LT: Ano temu, że prawo wojenne dopuszcza większe straty w ludności cywilnej niż prawo w czasie pokoju. W czasie wojny można zabijać cywilów jeśli te straty są uzasadnione ważnymi celami wojskowymi oraz, jeśli nie udaje się ich uniknąć. To są zawsze bardzo trudne rozstrzygnięcia, niemniej jednak dopuszcza się możliwość wystąpienia strat po stronie ludności cywilnej w konfliktach zbrojnych. Administracja Obamy mówi więc, że straty po stronie ludności cywilnej są rzadkie, ale jeśli następują są właśnie takim efektem ubocznym działań zbrojnych. Nam się jednak wydaje, że prawo wojenne tu nie ma zastosowania. Albo przynajmniej nie zawsze. A jeśli nie ma zastosowania, to USA powinny przyjmować o wiele bardziej restrykcyjne zasady postępowania. Ale nawet  -nawet jeśli przyjąć, żę prawo wojenne się stosuje, to naszym zdaniem nawet tych praw USA nie zawsze przestrzega. Uważamy, że niektóre ofiary były niepotrzebne i można ich było uniknąć. Niektórzy ludzie nie mieszczą się w terminie "skutków ubocznych". Dlatego tak bardzo nam zależy na tym, by Stany Zjednoczone wyraźnie powiedziały, kogo zabijają, ilu ludzi zabiły, ilu z nich było cywilami i co po zabiciu cywilów USA robią, by powetować straty...

RB: Proszę mi wyjaśnić, jak rządy Yemenu i Pakistanu zapatrują się na działania amerykańskie na swoich terytoriach? 

LT: Sytuacja jest zupełnie odmienna w obu tych przypadkach. Pakistan nazywa te ataki amerykańskie pogwałceniem swojej suwerenności. Jednak obserwatorzy twierdzą, że Pakistan po cichu przyzwala na te ataki. W Yemenie natomiast prezydent kraju Abd Rabbuh Mansur Hadi wspiera ataki amerykańskie. Prezydent Hadi przedstawia się jako zdecydowany sojusznik Ameryki w walce z terrorystami na półwyspie arabskim. To jest były wojskowy i uważa, że drony to jest cud techniki i niewiele brakuje, by zadeklarował, że je kocha. Tak więc w prezydencie Hadim USA mają sprzymierzeńca, który nie ma problemu z tym, że Amerykanie zabijają ludzi na terenie jego kraju. Przyznać jednak trzeba, że wiele osób stawia pod znakiem zapytania legalność władzy prezydenta Hadi a w związku z tym moc jego decyzji. Prezydent Hadi jest kimś na kształt dyktatora. Natomiast jego koalicyjny rząd jest już dość podzielony w tej sprawie. Zgoda na ataki dronów nie została poddana pod głosowanie w parlamencie. Są więc problemy z ustaleniem, czy władza w Yemenie rzeczywiście odbija nastroje społeczne. 

RB: Proszę opowiedzieć o swoim raporcie. Czego się pani dowiedziała?

LT: Mój raport przedstawia historię sześciu z osiemdziesięciu ataków dronami w Yemenie dokonanych już po tym, jak prezydentem został Barack Obama. Prezydent Obama twierdzi, że USA niemalże nigdy nie zabija cywilów i że robi wszystko, by chronić cywilów. Ale z moich badań wynika, że w tych atakach giną cywile, a nawet dziesiątki cywilów. Być może akurat trafiły mi się takie przypadki, nie mogę tego wykluczyć, ale wiem, że dziesiątki cywilów zostało zabitych w Yemenie, a wielu z nich z pogwałceniem prawa wojennego. W jednym z przypadków, które opisuję, rakieta nakierowana z drona zabiła dwanaście osób wracających z targu. Rakieta trafiła w samochód, którymi podróżowali. Miał wśród nich być bojownik, ale okazało się, że żadnego bojownika tam nie było w chwili ataku. Bliscy ofiar, członkowie rodzin, znaleźli swoich krewnych dosłownie spalonych i rozszarpanych na kawałki, a samochód zamieniony w kurz na drodze. Do tej chwili USA nie przyznały się do ataku ani nie zrobiły nic, by jakoś powetować szkody rodzinom. Yemeński rząd robił coś w tej sprawie, ale amerykański rząd nic. Uważamy, że rząd USA powinien przyznać się do ataku i naprawić szkody. 

RB: Czy taki atak to zbrodnia wojenna?


LT: Nie. Żaden z ataków, który badałam nie spełniał definicji zbrodni wojennej. Taka jest na tym etapie nasza wiedza. Zbrodnia wojenna jest czymś innym niż pogwałcenie prawa wojennego. Żeby zaszła zbrodnia musi być w niej intencja wyrządzenia krzywdy... jak na przykład w przypadku zgwałcenia osoby w niewoli przez żołnierza. O, to jest zbrodnia. Musi być intencja złamania prawa. Nie ma dowodów na to, że Amerykańskie wojsko miało intencje zabicia i skrzywdzenia cywilów w tych atakach. Ale tak się stało, a rząd temu zaprzecza i w naszym mniemaniu nie podjął wszystkich środków ostrożności by zapobiec ofiarom. Amnesty International w swoim raporcie o atakach w Pakistanie robi takie insynuacje, to znaczy oskarża USA o zbrodnie wojenne, ale to nie ja pisałam tamten raport, więc nie mogę się do tego odnieść. 

RB: Proszę opowiedzieć nam o innych przypadkach ataków. Zniszczenie pojazdu jadącego z rynku to jeden przykład, a inne? Który panią specjalnie poruszył?


LT: Tak. Z sześciu przypadków, które zbadałam w dwóch doszło do naruszenia prawa wojennego. W pozostałych czterech mamy takie podejrzenia, ale potrzebne są dodatkowe informacje. Innym takim smutnym wypadkiem jest atak przy użyciu bomb kasetowych zrzuconych z pocisków cruise w południowo wschodnim Yemenie, gdzie według Amerykanów znajdował się powiązany z Al-Kaidą obóz treningowy. W tym ataku w 2009 roku zginęło 14cie osób podejrzewanych o to, że byli bojownikami. Ale zabito także 41 innych osób zupełnie nie związanych, które były w łóżkach podczas snu w swoich namiotach. Dziewięć kobiet i 21 dzieci. Zniszczone zostały także ich rzeczy oraz inwentarz żywy czyli owce, kozy, bydło i ule. Nawet rząd Yemenu uznał ten atak za koszmarny błąd. Niemniej do dzisiaj żadna rodzina ofiar nie otrzymała żadnej rekompensaty. Niektórzy tylko otrzymali pewne zwroty za kozy i owce. Cały ten teren pozostaje zanieczyszczony pozostałościami po bombach, które ciągle grożą śmiercią ludziom, którzy się tam zapuszczą i wiemy, że co najmniej cztery osoby zostały już zabite przez eksplodujące kasety. Stosowanie bomb kasetowych jest zakazane w świetle międzynarodowych konwencji, której nie podpisały jak dotąd tylko cztery państwa: USA, Chiny, Rosja i ... Polska, która ma na wyposażeniu kilka typów takich bomb. W przypadku tego ataku nie było żadnego powodu by używać broni zakazanej konwencjami. Można było spróbować broni bardziej precyzyjnej. Co więcej, w tym przypadku można udowodnić, że wojsko amerykańskie i yemeńskie mogło pojmać tych ludzi, którzy poruszali się swobodnie po okolicy. Zrestą w moim raporcie opisuję trzy wypadki, przy których siły USA mogły dokonać aresztowania raczej niż zabijania. 

Bomba kasetowaOfiara bomby kasetowej

RB: Czy mogłaby pani podać nam miejsce i datę tego wydarzenia? 

LT: Oczywiście. Atak z użyciem rakiet cruise i bomb kasetowych nastąpił 17 grudnia 2009 roku w Al-Majalah w południowej prowincji Abyan w Yemenie. W owym czasie rząd Yemenu określał to miejsce jako yemeńską Tora Bora, w odniesieniu do Afgańskiej kryjówki Osamy bin Ladena. Sugerowano, że to miejsce jest niedostępne drogą i trudne do zdobycia. Ale gdy okoliczna ludność rzuciła się w tamtym kierunku by nieść pomoc, okazało się, że można tam dotrzeć bardzo łatwo. Drogą. Nie było to w górach tylko w dolinie, nie było jaskiń, żadnego Tora Bora. Były natomiast dziesiątki ciał ludzi, którzy podczas snu zostali rozerwani na strzępy i porozrzucani dookoła. Szczątki ciał wisiały na drzewach. 

RB: Koszmar.

LT: Zgadza się. 

RB: Jak się pani odniesie do takiej argumentacji prezentowanej na przykład w stacji AlJazeera, że amerykańskie naloty powodują wzrost siły Al-Kaidy i oporu przeciwko Ameryce na półwyspie arabskim, czyli że odnoszą przeciwny skutek. 

LT: Wiele osób w Yemenie mówiło mi, że zanim ataki się rozpoczęły nie mieli żadnego problemu ze Stanami Zjednoczonymi, ale że teraz zwyczajnie nienawidzą Ameryki. Wielu Yemeńczyków uważa, że te ataki są tak naprawdę najlepszym uzasadnieniem do rekrutacji bojowników do Al-Kaidy i innych grup tego typu. Wielu Yemeńczyków twierdzi, że boi się Ameryki dużo bardziej niż boi się Al-Kaidy na półwyspie arabskim. Więc gdy Yemeńczycy, którzy mogliby być sprzymierzeńcami Stanów Zjednoczonych mówią, że boją się rządu amerykańskiego bardziej niż najsłynniejszej grupy terrorystycznej na świecie, to jest wyraźny sygnał dla rządu w Waszyngtonie, że należy zmienić sposób prowadzenia wojny. 

RB: Czy wiedza o sposobie prowadzenia wojny przez Stany Zjednoczone na półwyspie arabskim jest wiedzą powszechną w społeczeństwie amerykańskim?


LT: Tak. Amerykanie wiedzą o programie samolotów bezzalogowych i nie wzbudza to tutaj wielkiego sprzeciwu. Natomiast w krajach, gdzie te ataki mają miejsce podniosła się na ten temat wrzawa. Krzyk sprzeciwu. I jest to coś, co naszym zdaniem podważa wysiłki amerykańskie zmierzające do walki z terroryzmem w tych krajach. Każdy zabity cywil napędza Al-Kaidę. Ale nawet tu, w Stanach, zaczynamy powoli rozumieć, że tego rodzaju techniki wojenne mogą obrócić się przeciwko nam. Pojawia się nacisk, by rząd USA ujawnił swoją wiedzę na temat tego programu, a szczególnie ile osób zabił i czemu. To jest w sumie niepojęte, gdyż mamy tu do czynienia z największym publicznym sekretem świata, że takie ataki mają miejsce w Yemenie i Pakistanie. A USA odmawia przyznania, że takie ataki w ogóle mają miejsce! To rodzi wrażenie, że USA mają w tej sprawie coś do ukrycia, że nie grają czysto. No bo jeśli Stany wierzą, że to jest uczciwa wojna, powinny otwarcie pokazać, co robią. Może w wielu przypadkach okaże się, że te ataki są całkowicie uzasadnione i zgodne z prawem. Niestety za mało na ten temat wiemy.


RB: Co się powinno stać w Stanach Zjednoczonych, by ta sytuacja się zmieniła?

LT: Administracja prezydenta Obamy powinna zapewnić światowej opinii publicznej podstawowe informacje, które powinny być dostępne w przypadku konfliktu zbrojnego. Musimy wiedzieć ile ataków przeprowadzono, ile osób zabito, czy nie przekroczono prawa i w końcu, co zrobiono, by zadośćuczynić za szkody jakie się wyrządziło, jeśli te szkody powstały przy złamaniu prawa wojennego. Co więcej, wzywamy Stany Zjednoczone by kompensowały straty ofiarom cywilnym, nawet jeśli wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Są takie precedensy - w Afganistanie i Iraku, gdzie USA prowadziły wojnę. Jest coś takiego, co nazwano "rekompensatą bez winy" - czyli rodzaj gestu w kierunku ofiar, który nie oznacza, że Stany przyznają się do złamania prawa, natomiast w uznaniu pani/pana strat oferujemy rekompensatę. To właśnie powinno nastąpić w Yemenie i Pakistanie. Z jednej strony jako sposób na odzyskanie zaufania i szacunku a z drugiej jako gest zwyczajnego współczucia za śmierć, którą się spowodowało. Tam w końcu giną zwyczajni ludzie, którzy z wojną nie mają nic wspólnego. 

RB: A co pani osobiście czuje, gdy widzi pani taki sposób prowadzenia wojny?

LT: Ja po prostu zajmuję się pytaniem, czy to jest zgodne z prawem. Nie mam zdania na temat dronów jako takich. Drony jako takie są bardzo skuteczną bronią i nie są bronią nielegalną. Uznaję też, że Al-Kaida i tego typu grupy w wielu przypadkach stanowią poważne zagrożenie dla interesów amerykańskich i ich sprzymierzeńców. Więc Stany mają wszelkie prawo, by brać te zagrożenia na poważnie i otaczać opieką swoich obywateli. Ale to się powinno dziać w ramach prawa. I moje pytanie brzmi, czy Ameryka nie przekracza prawa, albo bierze to prawo we własne ręce i nadużywa go. Niestety z powodu tajemnicy nie wiemy, jak często dochodzi do przekroczenia prawa. Wiem jednak nawet na podstawie tych kilku przypadków, które zbadałam, że Stany łamią prawo. Czas jest więc najwyższy by amerykańska i światowa opinia publiczna poważnie przyjrzała się tym atakom i ich konsekwencjom. 

RB: Wie pani, my tu w Polsce, jesteśmy dość bezkrytycznym aliantem Stanów Zjednoczonych w ich wojnach, wysyłając żołnierzy tam, gdzie jadą Amerykanie, ale często - mam wrażenie - nie mamy pełnej wiedzy o tym, w co się pakujemy. Więc myślę, że to ważne, by wiedzieć. 

LT: No właśnie. To mi przypomina jeszcze jeden przyklad świadczący o idiotyczności amerykańskiej strategii na półwyspie arabskim, czyli incydent, w którym z bezzałogowego drona zabito duchownego, który bardzo mocno wspierał amerykańską politykę w Yemenie. Zabito trzech mało istotnych bojowników i duchownego, który usiłował przekonać Yemeńczyków do amerykańskiej polityki dronów. 

Wydaje mi się niezwykle ważne, by kraje, które są aliantami USA naciskały rząd w Waszyngtonie w sprawach, które budzą kontrowersje, by były bardziej otwarte i przejrzyste, bo działania USA tworzą niebezpieczny precedens. Teraz właściwie każdy kraj może zacząć używać dronów do zabicia kogokolwiek gdziekolwiek i zrobić to w całkowitej tajemnicy. Jako jedyne usprawiedliwienie wystarczy wojna z terrorem. Wiadomo, że Rosja i Chiny miałyby na coś takiego ochotę. Po opublikowaniu mojego raportu to właśnie dziennikarze z Rosji i Chin dzwonili do nas najczęściej. Oni wiedzą, że to otwiera precedens.  Tacy ludzie jak Putin obserwują bardzo uważnie i patrzą na ile USA może sobie pozwolić utrzymując tajemnicę. 

RB: Mogę pani powiedzieć z całą mocą, że kraje takie jak Polska nie naciskają Stanów Zjednoczonych w tych sprawach w najmniejszym stopniu. Jemy z ręki cokolwiek jest nam podane. To stawia nas jako kraj, jako naród i mnie, jako obywatela w trudnej sytuacji. Jak na przykład w związku z więzieniami CIA w Polsce, gdzie torturowano arabskich zakładników. To się działo w 2005 roku, a nadal sprawa nie została wyjaśniona. Nie wiemy, kto tam był, ilu ludzi przeszło przez ten ośrodek itd. Niewiele osób zadaje w ogóle takie pytania. W polskim senacie jest tylko trzech senatorów, którzy jeszcze ciągle drążą sprawę.   

LT: Czyli to dochodzenie jest w Polsce w zawieszeniu?


RB: Tak, zupełnie. Polska odmówiła udostępnienia informacji sądowi europejskiemu, więc nic w tej sprawie nie można ustalić. 

LT: Właśnie. Staramy się zachęcać sprzymierzeńców Stanów Zjednoczonych do zajęcia bardziej zdecydowanego stanowiska, gdyż milczenie w sprawie ataków z samolotów typu drone jest formą zgody na te działania i stwarza przychylny klimat do zabijania przeciwników politycznych w imię walki z terroryzmem bezkarnie. Skoro nikt się nie domaga prawdy, prawda nie istnieje. My ciągle nie wiemy nawet, ile osób zginęło w tych zamachach i ilu z nich rzeczywiście było wrogami wojennymi. Ktoś może być przecież nawet wojskowym, a wcale nie być odpowiednim celem do zabicia. W prawie wojennym dość precyzyjnie określa się, kogo można zabić. A my nie wiemy. To tak, jakby te tysiące ludzi nigdy nie istniało. 

RB: Mogę panią zapewnić, że polski rząd nie podnosi tych spraw w ogóle. 

LT: Wzywamy więc polski rząd do zajęcia wyraźnego stanowiska w tych sprawach. 

-----------------
Czytaj także