Jechałem sobie przez Pragę warszawską na rowerze, podziwiałem zabite dechami okna, wypalone rudery, ludzi grzebiących w śmietnikach, cieszyłem się słońcem i chłodnym wiatrem, kiedy nagle patrzę, samochodzik czerwony...
Postanowiłem dosiąść samochodzik i trochę pojeździć. Sąsiedzi patrzyli na mnie przez firany jak na mental case wypuszczony ze szpitala...
Pojeździłem chwilę i porzuciłem grata. Jednak wolę rowery. Są bezpieczniejsze, szczególnie jeśli ktoś cię poszczuje amstafem - szybciej człowiek ucieknie na rowerze...
Na Pradze jest bardzo kolorowo. Dużo bardziej niż w lewobrzeżnej
Warszawie, gdzie dominuje szarość. Tu jest dużo pomarańczowego i
czerwieni.
Takie żółcie na przykład trafiłem. Albo taką złotą poświatę jak na ścianie poniżej. Genialne barwy!
Czy ten sklepik nie genialny? Ma blaszane okiennice, które pozwalają mu się zamknąć szczelnie jak jakiejś mątwie oceanicznej. Niezwykłe jest to upodobnienie się do żyjątek morskich. Ten sklepik tkwi mocno w mule ściany. Zakotwiczony jest, że granatem nie ruszysz. W spokojne dni filtruje sobie plankton i pożera reszyki, jeśli tylko jednak coś się poruszt natychmiast potrafi zatrzasnąć skorupę i tyle go widziano...
No i ten snikers, czy nie pyszny?
Jeśli by ktoś pytał o moje spodnie, to są one z Ameryki i chyba w Polsce się ich nie dostanie. Zajebiste.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz