Idę.
Patrzę pod siebie, nogi idą jedna za drugą.
Dziwię się, że tak idą.
Patrzę w szybę wystawową i widzę wyraźnie, że idę.
I dziwię się. Ale patzrę dookoła i nikt się nie dziwi. Tylko ja.
Nikt nie zatrzymuje samochodu, żeby się mi przyjrzeć.
Zresztą jak ja jadę samochodem, to dziwię się jeszcze bardziej.
Siedzę na fotelu i się dziwię.
Pode mną krzesło - jakieś takie... zwyczajne. To powinien być samochód, a krzesło takie zwyczajne.
Przede mną kierownica. Trzymam rękę na kierownicy, stopy na pedałach, które w gruncie rzeczy są tylko takimi drutami, wystającymi z brudnej wykładziny. Naciskam je i jadę, ale nie mogę opanować wrażenia, że tylko udaję.
Dziwne, że to się niby dzieje.
Raz moja dziewczyna powiedziała: ty jedziesz tym samochodem tak, jakbyś bryczką prowadził - chodziło jej o to moje zdziwienie, które emanowało ze mnie każdym porem skóry. Jakbym nie miał szacunku do samochodu. To było tak potężne zdziwienie, że nawet ona to wyczuła, nawet dla niej moje zdziwienie zmieniło ten nowoczesny samochód w zwykłą bryczkę. Jej chodziło o to, że samochód stał się jakby z drewna zbity, z desek zwykłych, a my tak w nim siedzimy jakby wywaleni na wierzch... i to widać.
To też było niezwykłe! Że to było widać!
Siedzieliśmy w samochodzie i było widać, że my w niego nie wierzymy.
Straciliśmy wiarę w to, że jesteśmy opakowani w samochód. I to było widać.
W każdym razie nam się zdawało, że to widać. Ale nie, to było ewidentne dla wszystkich.
Samochód stał się taką kupą żelastwa i desek. Rozpadł się na elementy. Nie mógł już być samochodem, nie wytrzymał tego.
Wstyd mi było, ale nie mogłem tego powstrzymać.
Potem nie mogliśmy się całować, bo nam głupio było za nasze zachowanie i za ten samochód sponiewierany.
Usta nam takie wyskoczyły... jakby do przodu i nie mogliśmy się całować, bo nam te usta przeszkadzały. Ja się bałem, że mi się usta odkleją. Tak jakby usta to nie były usta, ale jakieś takie narośla. Jakby usta nam narosły na twarzach. Patrzyłem na nią i myślałem, boże - usta jej narosły na twarzy. Biedna... Ale mi też narosły! Złapałem się za wargę i zdawało mi się to wyjątkowo nienormalne. Czy to normalne, żeby ktoś się złapał za wargę?
A właściwie to baliśmy się, że to widać. Że to jest ewidentne, że ja się nie całuję i że ona się nie całuje. Więc głupio nam było tak stać z przywartymi do siebie ustami, bo staliśmy jakbyśmy stali na przystanku autobusowym. Tak po prostu staliśmy, tylko że zetknięci ustami. Chociaż to w moim domu było i byliśmy sami. Nawet nie staliśmy przy oknie, tylko przy szafie staliśmy.
A ja patrzę, a z szafy nogawka wystaje. Poważnie! Patrzę nad jej ramieniem, a tam z szafy nogawka wystaje i to mnie rozwaliło. Bałem się, że się odwróci i też to zobaczy, chociaż z drugiej strony chciałem, żeby ona się odwróciła i spojrzała, żeby dostrzegła to zjawisko, żebyśmy razem mogli na nie popatrzeć jak zakochani i powiedzieć: wow! Nogawka z szafy wystaje. To była duża szafa, gładka, biała - ściana szafy właściwie, jak niebo o świcie, wielkie, rozłożyste niebo. Więc dlatego ta nogawka nagle wystająca była taka dziwna, taka wspaniała, i taka przerażająca. Szara nogawka od dresu.
Długo ze mną nie wytrzymała i odeszła - nie nogawka tylko dziewczyna - bo nie mogła znieść, że w mojej obecności ten samochód zmienia się w bryczkę. A ona lubiła prowadzić. Świetnie jeździła poza tym.
Miała mi za złe. Mówiła, że to wszystko moja wina.
I miała rację.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz