czwartek, 10 kwietnia 2014

Nick Turse: litania amerykańskich zbrodni w Wietnamie

Pani Anna Minkiewicz, z którą rozmawiałem o Afganistanie poleciła mi książkę Nicka Turse'a pod tytułem Kill Anything That Moves - Morduj wszystko, co się rusza - przedstawiającą tak zwaną prawdę o wojnie w Wietnamie. Amerykańskiej wojnie.


Sięgłem żem po tę książkę nieopacznie, co było moim błędem, gdyż nie przespałem nocy, a mój czytnik zagotował się od bezsilnej złości i oburzenia. Można czytać o tej wojnie i skamleć w poduszkę, nic nie można zrobić więcej, już nic... choć nie, można jeszcze napisać o tym artykuł na blogu, co niniejszym czynię. Pani Anno Minkiewicz - ma pani i mnie i tego bloga na sumieniu.

Morduj wszystko co się rusza, Nicka Turse'a maluje wyjątkowo przerażający obraz amerykańskiej inwazji na Wietnam. Najprościej można by prawdę zawartą w tej książce wyrazić tak: najpotężniejsze mocarstwo świata bezpardonowo napadło na kraj prostych wieśniaków, wypuściło z butelki dżina technologii na wsie pogrążone w średniowieczu i z całkowitym okrucieństwem poczęło mordować, palić, gwałcić, rąbać i truć wszystko co żywe. Co się rusza i co się nie rusza. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że Amerykanie dokonali tej inwazji po nic - to znaczy bez jakiegoś militarnie czy politycznie uzasadnionego powodu. Uzasadnienia, do których przywykliśmy, czyli walka z komunizmem - brzmią po latach bardzo słabo i poddane są krytyce nawet ze strony Amerykanów. Bledną dodatkowo w świetle odkrywanych zbrodni. Czy pamiętają państwo powiedzonko: dlaczego pies liże się po jajcach? Odpowiedź: bo może! - Wydaje się, że dokładnie tak samo było w przypadku Amerykanów: napadli na Wietnam bo mogli, bo chcieli, bo byli gotowi. Machina militarna USA wymagała puszczenia w ruch. Kissingerowska doktryna wojny ograniczonej musiała zostać sprawdzona.


Wietnam to była wojna przeciwko ludności cywilnej.

Przerażający w tej książce jest opis okrucieństwa z jakim armia amerykańska potraktowała ludność cywilną Wietnamu absolutnie nie certoląc się z życiem i zdrowiem zwyczajnych ludzi, a nawet otwarcie deklarując, że cywile w Wietnamie są wrogami, których należy zabić, spalić, wysiedlić - eksterminować. I polityka ta nie dotyczyła tylko Północnego Wietnamu, ale także, a może przede wszystkim Wietnamu Południowego.

Wyobraźmy sobie, że USA potrafiło bombardować wioski pełne niepiśmiennych wieśniaków z bombowców B52, których ci ludzie nie mogli nawet dostrzec na niebie! Zrzucano na nich napalm, który przepalał ciało na wylot, bomby kasetowe, zakazane przez konwencje międzynarodowe, standardowe pociski detonujące, bomby penetrujące grunt, a także broń chemiczną w tym biały fosfor. Co więcej, na uprawy wietnamskie, na lasy, na sady owocowe Amerykanie rozpylali chemiczne trucizny, niszczące uprawy, zatruwające wody gruntowe, uśmiercające zwierzęta. Czy potrafimy sobie wyobrazić, że na Wietnam zrzucono kilkaset tysięcy ton trucizny!?

Ten mały kraj stał się najbardziej bombardowanym krajem w historii ludzkiej cywilizacji. W ciągu 10 lat zrzucono na niego potencjał 650 bomb z Hiroszimy. To jest 65 takich bomb rocznie!

Więcej - wojsko USA miało nawet buldożery, które w metodyczny sposób zaorały prawie 2% powierzchni kraju, aby pozbawić go upraw.

Dla przerażonej ludności cywilnej uciekającej przed bombardowaniem utworzono obozy koncentracyjne. W ciągu roku populacja Saigonu wzrosła z 1,4 miliona do czterech milionów - większość tych ludzi żyła w nieludzkich warunkach sanitarnych.

Kill Anything That Moves - Morduj wszystko co się rusza - nie jest tylko przesadzonym tytułem. To jest cytat z powtarzającego się rozkazu dowódców Amerykańskich do żołnierzy idących przez dżunglę. I zabijano: zabijano wszystko i wszystkich: starców, kobiety, dzieci, niepełnosprawnych, a nawet świnie, bawoły, koty i papugi. Gwałcono, obcinano uszy, głowy, obcinano ręce, nogi, głowy rozrywano granatami. Jak to ujął jeden z weteranów: szybko było wiadomo, że każdy z nas może zrobić w zasadzie co mu się podoba i nikt nie będzie zadawał pytań. 

Teraz uwaga: strategicznym celem wojskowym w Wietnamie przyjętym jako oficjalna wytyczna sukcesu, był tak zwany body count, czyli liczba zabitych Wietnamczyków!

Warto sobie to wszystko uświadomić i przypomnieć, gdyż USA to nasz strategiczny partner i kraj w którym upatrujemy naszą przyszłość. To także nasz sojusznik, który prowadzi ciągłe i coraz rozleglejsze wojny, który w naszym kraju instaluje więzienia, i który oczekuje od nas wojsk na swoje wojny.

Chciałbym państwu zaprezentować Nicka Tursea i pokazać, co mówi o swojej książce. Tym razem nie ja dodzwoniłem się do niego - zbyt miałem mało czasu. Wywiad przeprowadził dziennikarz Bill Moyers.

Bill Moyers: Nick Turse opowiada historię, którą chętnie już byśmy zapomnieli, o tym, co robiliśmy w Wietnamie. Nick natrafił na tę historię przypadkowo - przeglądając stare archiwa. Poświęcił 12 lat na dokumentowanie wypadków, które teraz opisał w pięknie napisanej książce: Morduj wszystko, co się rusza.



Jak wiemy jest wiele książek o tym, co się działo w Wietnamie, ale Nick dał nam książkę, która prezentuje nowe holistyczne podejście oparte o niepublikowane dokumenty i zeznania wielu świadków. Ta książka odkrywa stare rany, ale przede wszystkim odmalowuje sytuację tych, którzy stali się ofiarami amerykańskiej doktryny spalonej ziemi. Jest to bardzo mocne przypomnienie o prawdziwych kosztach wojny.

Nick urodził się w 1975 roku, a więc w momencie zakończenia konfliktu. 25 lat później, gdy przygotowywał się do doktoratu z socjologii odkrył całą serię dokumentów amerykańskiej armii, którą dokonywała podsumowań własnych zbrodni w Wietnamie tak - na wszelki wypadek, gdyby coś kiedyś wyszło na jaw.
Witam cię Nick. Powiedz mi, jak to się stało, że napisałeś tak ciężką do przełknięcia książkę?

Nick Turse: Można powiedzieć, że potknąłem się niejako o tę sprawę. Kończyłem studia wtedy podsumowując pracę na temat stresu pourazowego wśród weteranów wojny wietnamskiej. W archiwach waszyngtońskich szukałem twardych danych, które mogłyby poprzeć miękkie dane zebrane z wywiadów z żołnierzami. Nic nie mogłem znaleźć. Byłem w kropce. Poskarżyłem się koledze, że jeśli nic nie znajdę, z doktoratu nici. A on na to zasugerował mi coś, co zmieniło później moje życie. Powiedział bowiem: jak myślisz, czy widok zbrodni wojennych może wywoływać stres pourazowy?

To jest genialna hipoteza pomyślałem, cóż my mamy na temat zbrodni wojennych.

Godzinę później wpadłem na ślad archiwum wojskowego, które przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Powiedzieć, że trafilem na żyłę złota, to mało.
To były wojskowe tajne doniesienia o masakrach, morderstwach, okaleczeniach, torturowaniu, a co najlepsze to były dokumenty z dochodzeń prowadzonych przez wywiad wojskowy w czasie wojny. Tytuł tego wszystkiego brzmiał: Zbrodnie Wojenne w Wietnamie z dochodzeń Komisji Roboczej.
To była grupa powołana przez Pentagon do dokumentowania zbrodni wojennych po skandalu May Lai...

Bill Moyers: Gdzie żołnierze amerykańscy zamordowali 500 osób, kobiet i dzieci w jednej wiosce.

Nick Turse: Dokładnie. Wojsko chciało się upewnić, że już nigdy nie zostanie tak przyłapane tak nieprzygotowane do tłumaczenia się ze swoich zbrodni. W komisji zasiadał szef sztabu, kilku pułkowników. Tropili wszystkie przecieki do mediów oraz zeznania weteranów, którzy odsłaniali przestępstwa armii. Robili wszystko, by uciszyć sprawy i oddalić zarzuty. Taki PRowy sztab kryzysowy.

Bill Moyers: Ta książka jest dla mnie bardzo ważna. Byłem w tych latach korespondentem z Białego Domu, kiedy prezydent Johnson rozpętał tę wojnę. Mam żal do siebie, że nie potrafiłem wtedy dostrzec prawdy. Jest pan ode mnie wiele lat młodszy, jednak to pan opisał prawdę. Nie miał pan na tę książkę zaliczki, nie miał sponsorów...

Nick Turse: Uznałem, że ta historia jest tego warta. Nie potrafiłem zapomnieć o tym, co przeczytalem w tych dokumentach. Pojeździłem po kraju, porozmawiałem sobie z weteranami, świadkami tych wydarzeń...

Bill Moyers: Książka jest pełna źródeł i przypisów - jakby się pan bał, że ktoś może pana oskarżyć o kłamstwa...

Nick Turse: Wiem, że wersja wydarzeń, którą odsłaniam nie jest popularnym sposobem przedstawienia tego konfliktu. Jest też wiele osób, które nie chcą tej prawdy. W wielu momentach to są rzeczy wstrząsające i trudne do uwierzenia. To nie jest taka wojna, jaką my Amerykanie wyobrażamy sobie, że prowadzimy. Zachowałem więc pełną pieczołowitość. To jest więc historia opowiedziana przez weteranów. Mam setki zeznań pod przysięgą, których weterani udzielili komisji roboczej.

Bill Moyers: Posłuchajmy, co John Kerry obecny Sekretarz Stanu powiedział przed komisją senacką, gdy wrócił z Wietnamu w 70 latach.

John Kerry: To nie są oderwane wypadki ale praktyka dnia codziennego, odbywająca się z pełną świadomością wszystkich i za przyzwoleniem dowództwa. Trudno jest wyobrazić sobie horror jaki przeszli ludzie na tej wojnie, szczególnie jeśli uświadomimy sobie, że to my, nasz kraj ich na to skazał. Weterani opowiadają, że osobiście gwałcili, zabijali, obcinali uszy, obcinali głowy, przyklejali kable pod napięciem do genitaliów swoich więźniów, odcinali kończyny, detonowali ciała, na oślep strzelali do cywilów, najeżdżali na wioski w stylu Dżingis Hana, zabijali bydło i trzodę dla zabawy, zatruwali zasoby żywności i wody i ogólnie plądrowali południowy Wietnam.

Bill Moyers: Lata później ukazuje się pana książka, oparta na dokumentach znalezionych w państwowych archiwach, która potwierdza wszystko to, co mówił John Kerry.

Nick Turse: Tak, wszystkie te zbrodnie, które John Kerry wymienia znalazły się w tych archiwach. Na to wszystko są dowody w archiwach armii. Ironia polega na tym, że wówczas, Weterani, którzy mówili prawdę i usiłowali przekazać światu informacje, byli oczerniani w mediach jako fałszywi weterani lub zwyczajni kłamcy, a jednocześnie armia miała dokumenty potwierdzające wszystkie ich słowa.

Bill Moyers: Armia miała te dokumenty także w 2004 roku, kiedy John Kerry został oskarżony o symulowanie służby w Wietnamie.

Nick Turse: Dokładnie. Te materiały były w posiadaniu armii, gdy Kerry kandydował, a jednak nie zrobiono nic, żeby je ujawnić. Armia nie chciała ich ujawnienia. Rozmawiałem z jednym z członków ówczesnej Komisji Roboczej, który przyznał mi, że w czasie wojny on sam uważał, że dokumenty powinny były być tajne, gdyż ich ujawnienie mogłoby zaszkodzić krajowi i wysiłkowi bitewnemu, ale że teraz musimy je znać. Rozmawialiśmy podczas wojny w Iraku i on powiedział, że być może, gdybyśmy jako społeczeństwo znali tę prawdę o Wietnamie, nie mielibyśmy Abu Gharib. 

Bill Moyers: Z jakimi reakcjami weteranów się pan spotykał, gdy chciał pan z nimi rozmawiać o tych tajnych aktach? Musieli być zaskoczeni, że młody reporter chce z nimi rozmawiać o zbrodniach wojennych.

Nick Turse: Zdarzało się, że ktoś rzucił słuchawką lub zatrzasnął drzwi. Ale w większości przypadków weterani chcieli o tym rozmawiać, a nawet cieszyli się, że jest ktoś taki jak ja. Nie mogli za bardzo opowiadać o tym rodzinom, a ja coś niecoś wiedziałem o ich doświadczeniach.

Bill Moyers: Opisuje pan medyka Jaimiego Henry...

Nick Turse: Tak, Jaimiego Henry odcisnął piętno na moim życiu. Znalazłem jego nazwisko w archiwach, a potem odszukałem osobiście. Jaimie został powołany, stał się lekarzem i to bardzo dobrym - odważnym. Jego koledzy mówili, że najlepszym. Uratował wielu żołnierzy. Jaimie widział wiele rzeczy w Wietnamie, które mocno go przygnębiły, Opowiadał, że pierwszego dnia w polu widział, jak dowódca jego patrolu zatrzymał dziewczynkę wietnamską i zgwałcił ją przy wszystkich. To był dla niego szok, ale to był dopiero początek. Widział, jak zastrzelono chłopca, którego pojmano za nic. Starca, którego ustawiono do ćwiczeń strzeleckich. Więźnia, którego pobito i zrzucono z klifu, mężczyznę, którego przytrzymano na ziemi, żeby mu czołgiem po głowie przejechać. Kiedy Jaimie pierwszy raz zaczął mówić publicznie o brutalności żołnierzy grożono mu śmiercią. Nawet jego kumple mówili mu - musisz trzymać gębę na kłódkę, albo dostaniesz kulkę podczas jakiejś wymiany ognia. Więc Jamy trzymał gębę na kłódkę, ale oczy otwarte. Wreszcie w lutym 1968 roku jego oddział wszedł do małej osady. Dowódca, kapitan po Westpoincie, kazał spędzić wszystkich wieśniaków - około 19 osób kobiet i dzieci. Jaimie oddalił się na przerwę, gdy usłyszał w radiostacji rozkaz "zamordowania wszystekiego co się rusza". Pobiegł, by powstrzymać masakrę, ale się spóźnił. Dobiegł, gdy pięciu żołnierzy strzelało do cywilów ze swoich m16. Zamordowano wszystkich. Wtedy w Jaimiem coś pękło. Poprzysiągł sobie, że ujawni tę zbrodnię. Jak tylko wrócił do Stanów, znalazł prawnika wojskowego, któremu wyznał prawdę. Ale prawnik mu poradził, żeby siedział cicho. Poszedł więc do prokuratora wojskowego ale ten mu groził śmiercią. Zwrócił się do adwokata cywilnego, który znowu poradził mu, żeby zdobył jakieś poparcie polityczne. Jamy poszedł do dwóch kongresmenow, ale żaden się nie zainteresował. Więc Jamy poszedł do mediów. Mówił w radiu, na konferencjach, ale nigdy nic nie wskórał.

Bill Moyers: Aż pan go odszukał...

Nick Turse: Pojawiłem się u niego z dokumentami wojskowymi. Wtedy Jaimie po raz pierwszy się dowiedział, że wojsko miało dowody na wszystkie jego oskarżenia. Wszystko co mówił zostało przez armię szczegółowo udokumentowane, a nawet więcej i gorzej, gdyż Komisja Robocza zebrała jeszcze zeznania od jego towarzyszy broni.

Bill Moyers: Stąd też tytuł pańskiej książki: mordujcie wszystko co się rusza... to Jaimie podsłyszał....

Nick Turse:  Tak, to był rozkaz, który wydał jego dowódca - kapitan z Westpointu. Wtedy pierwszy raz zwrócilem uwagę na to wyrażenie, ale potem uświadomiłem sobie, że kapitan Medina, zlecajcy masakrę w Mai Lay wydał dokladnie takie samo polecenie. Wkrótce się okazało, że taki rozkaz pojawiał się często i gęsto w różnych wariacjach. Morduj, zabij, zastrzel itd.

Bill Moyers: Nie boi się pan, że dla wielu ludzi, to będzie stara historia?

Nick Turse: Myślę, że historia zbrodni w Wietnamie jest tylko w części znana. Może coś tam sobie ludzie wyobrażają. Widzieli jakieś zdjęcia z mordowania cywilów. Widzieli Paltoon albo inny film. Ale sądzę, że amerykańska opinia publiczna nie pojęła czym był Wietnam.

Bill Moyers: Uderzająca jest nawet nie litania zbrodni ale sposób w jaki ta wojna była prowadzona. To nie było kilku złych ludzi, którzy dokonali zbrodni, ale zbrodnia była rozwiązaniem systemowym, idącym z góry.

Nick Turse: Niestety tak. Opowiadam w książce o takich historiach mikro, morderstwach gwałtach, ale w istocie opowiadam historię cierpienia ludności cywilnej, której doświadczenie nie wynika z okrucieństwa pojedynczych ludzi, ale z przyjętej na najwyższym stopniu polityki i strategii. Przyjęto taktykę nieograniczonego bombardowania i użycia altylerii na terenach cywilnych, wysiedlania, mordowania i gwałcenia. To spowodowało takie cierpienia ludności cywilnej - właściwie nie do wyrażenia. Mamy ostrożne szacunki, które mówią o prawie 4 milionach zabitych ludzi, 5 i pół milionach rannych. Rząd USA podaje liczbę 11 milionów uchodźców, a ostatnie badania mówią, że ponad 4 miliony Wietnamczyków było wystawionych na działanie trucizn bojowych użytych przez naszą armię. Myślę, że przeciętny Amerykanin nie jest w stanie sobie tego nawet wyobrazić...

Bill Moyers: Uderzyła mnie ta myśl. Piszesz: do 1965 roku amerykanie przekształcili wojnę w biznesowo zarządzany model i system rozliczany liczbami, znany jako technowojna. W Wietnamie to była nasza metoda. I ta metoda doprowadzila do takiego spustoszenia...

Nick Turse: Tak. Prowadziliśmy wojnę z partyzantami i potrzebowaliśmy jakiejś miary, która pokazywałaby nasze postępy i sukcesy. I za taką miarę została przyjęta liczba zabitych wrogów, zwana licznikiem trupów. Pomysł był taki, że będziemy szybciej zabijać wietnamskich bojowników, niż Wietnam da radę ich uzupełniać.

Bill Moyers: Nazwano to z języka księgowego: punktem zbilansowania. Po przekroczeniu tego punktu mieliśmy zacząć wygrywać. Ale powoli ta taktyka zmieniła się po prostu w nerwowe nabijanie licznika.

Nick Turse: Tak. Odkryłem na przykład, że nasi żołnierze brali jeńców, ale dowództwo nie chciało więźniów, tylko trupy, więc się tych więźniów zabijało, żeby nabić licznik.

Bill Moyers: Opisuje pan jak to całe oddziały wojskowe napuszczano na siebie nawzajem we współzawodnictwie podbijania licznika trupów. Z nagrodami.

Nick Turse: Tak jest. Jeden z weteranów nazwał to motywowaniem do zabijania. Wielu weteranów opowiada, że to im zupełnie pomieszało system wartości. Za zabitego Wietnamczyka mogli dostać zgrzewkę piwa, albo trzy dni urlopu na plaży, albo tydzień lżejszej służby, odznakę albo medal. Był więc cały system zachęt do zabijania. Były też kary - nie zabijałeś, to miałeś dłuższe patrole, siedziałeś w dżungli itd.

Bill Moyers: Opisuje pan to tak, jakby to były zawody sportowe. Tablice z wypisywanymi liczbami, a liczby podkręcało się zabitymi cywilami...

Nick Turse: W każdej jednostce były tablice, na które wpisywało się liczby zabitych. Tablice umieszczało się w messie, żeby wszyscy widzieli, albo w gazetkach frontowych. Po prostu licznik trupów sprzedawało się żołnierzom na każdym kroku. To była katastrofa dla wietnamskiej ludności cywilnej.

Bill Moyers: Licznik trupów jako wskaźnik sukcesu. Wskazuje pan, że tego rodzaju pomysł na wojnę wypłynął od najwyższych czynników, w tym Sekretarza Obrony MacNamary, i z Białego Domu.










Nick Turse: Jestem przekonany, że tak było. I nigdzie nie zrobiono żadnego rozróżnienia na bojowników i ludność cywilną. Na froncie mamy chłopców - osiemnasto, dwudziestoletnich, którzy już w obozie szkoleniowym dowiadują się, że wszyscy Wietnamczycy są groźni, i że trzeba strzelać zanim zada się pytania.

Bill Moyers: Jak się pan poczuł, gdy się pan wybrał pierwszy raz do Wietnamu?

Nick Turse: To doświadczenie odmieniło mnie pod wieloma względami. Szukałem świadków zbrodni, które miałem opisane w dokumentach. Pytałem Wietnamczyków o konkretne zdarzenia, ale słyszałem ciągle opowieści o tym, czym było życie w obrębie notorycznych działań wojennych przez 10 lat. Niezwykłe, jak ci ludzie musieli nauczyć się żyć z wojną. Jak to jest mieć dom spalony 5 6 7 razy i w końcu przestać go odbudowywać, i zamieszkać jak zwierze w norze w ziemi. Kalkulować cały czas, kiedy wyjść z dziury, czy pójść się wysiusiać, czy później, kiedy uprawiać ziemię. Każda taka decyzja mogła decydować o życiu i śmierci. Trzeba było na czas znaleźć się w bunkrze zanim uderzą pociski, ale uciec z niego zanim pojawią się żołnierze, bo żołnierze zabiją wszystkich w bunkrze. I oni tak żyli, dzień za dniem przez 10 lat, tracąc dzieci, ojców, matki, braci. To jest historia do opowiedzenia.

Bill Moyers: Nazywa to pan machiną okrucieństwa.

Nick Turse: W ten sposób ta wojna została wymyślona - jako machina okrucieństwa.

Bill Moyers: Czy spotkał się pan z niechęcią jako do Amerykanina?

Nick Turse: Nie, nigdy! Jest to jedna z najbardziej zaskakujących rzeczy. Często byłem pierwszym Amerykaninem jakiego oni widzieli od wojny. W dodatku prosilem o opisanie najkoszmarniejszych wspomnień wojennych. I proszę sobie wyobrazić, że to oni dziękowali mnie. Dziękowali, że jest Amerykanin, który chce wysłuchać ich opowieści.

Bill Moyers: Czy myśli pan, że coś dobrego wyniknie z wyciągania tych wszystkich szkieletów z szafy?

Nick Turse: Tak, mam nadzieję, że to będzie miało jakiś pozytywny wpływ na wojny, które prowadzimy teraz. USA jest nieprzerwanie zaangażowane w wojny. Afganistan, Irak, Pakistan, Libia, Yemen, Somalia. Myślę, że my tu w domu, nie mamy pojęcia, co te wojny przynoszą ludziom tam, po drugiej stronie. Mam nadzieję, że moja książka trochę otworzy nam oczy.

------

I ja mam taką nadzieję, a mówię to już jako Jason Polak. Mam nadzieję, że książka Nicka uzmysłowi nam, w czym nasi żołnierze biorą udział na długo zanim pojawi się tak samo wstrząsająca książka o wojnie w Iraku, na co już teraz się zanosi.

3 komentarze:

  1. Witam, czy ukaże się polskie tłumaczenie książki?

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety wątpię. Trzeba by to podsunąć jakiemuś wydawcy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatecznie Stany Zjednoczone przegrały ten konflikt. Przegrały go militarnie w szczególności, chociaż to, co działo się w Wietnamie nie mogło pozostać bez większego oddźwięku wśród społeczeństwa. To też jest dowód klęski Amerykanów. Hańba im po wsze czasy.

    OdpowiedzUsuń