wtorek, 31 grudnia 2013

Heather Linebaugh: Drony zabijają po obu stronach celownika

Ilekroć czytam komentarze polityków broniących programu bezzałogowych pojazdów latających Predator i Reaper - czyli tak zwanych dronów - mam ochotę zadać im kilka pytań. Zaczęłabym od: "Ile widziałeś kobiet i dzieci spalonych przez rakiety Hellfire?" oraz: "Ilu widziałeś ludzi czołgających się po polu bez nóg, usiłujących dostać się do najbliższego domu, gdzie otrzymaliby jakąś pomoc?" lub jeszcze bardziej dosadnie: "Ilu żołnierzy widziałeś zabitych na poboczu drogi w Afganistanie, ponieważ nasze jakże dokładne UAV [bezzałogowe statki powietrzne] nie były w stanie wykryć IED [improwizowanych urządzeń wybuchowych], które czekały na nasze konwoje?"

Heather Lindebaugh


Zaledwie kilku z tych polityków, którzy tak bezczelnie głoszą zalety dronów, ma pojęcie o tym, co naprawdę się dzieje. A ja widziałem tę prawdę na własne oczy.Znałam nazwiska niektórych z tych młodych żołnierzy, którzy wykrwawiali się na poboczu drogi. Patrzyłam na dziesiątki mężczyzn w wieku poborowym, którzy umarli w Afganistanie pośród pustych pól, wzdłuż rzek, a nawet we własnych zagrodach, podczas gdy ich rodziny czekały na ich powrót do domu z meczetu.

Amerykańscy i brytyjscy wojskowi twierdzą, że to jest zaawansowana technologia, ale w tym samym czasie uważają, że trzeba nam na jej temat kłamać. Uważają, że należy nam przedstawiać fałszywe informacje na jej temat, ukrywać statystyki dotyczące ofiar cywilnych i publikować naciągane raporty dotyczące technicznych możliwości naszych UAV. Musimy jednak pamiętać, że przypadki zabijania cywilów i niewinnych ludzi nie są odosobnione, a ilość ludzi, których zabijamy bez powodu nie zmniejsza się, pomimo tego, co przedstawiciele naszych służb obronnych nam na ten temat mówią.

Opinia publiczna musi pojąć, że obraz wideo dostarczany przez drona zwykle nie jest wystarczająco dobry, aby z całą pewnością wykryć osobę niosącą broń nawet w krystalicznie czysty dzień z bezchmurnym niebem i doskonałym oświetleniem. To sprawia, że nawet najlepsi analitycy mają problem, by zidentyfikować czy ktoś tam ma broń czy nie. Dialog w stylu: "Hej, obraz jest tak spikslowany, że nie wiem, czy to jest to łopata, czy broń..." jest na porządku dziennym. Cały czas działaliśmy w niepewności. Zawsze zastanawiam się, czy zabiliśmy odpowiednich ludzi, czy aby nie sterroryzowaliśmy przypadkowych ludzi, czy przypadkiem nie zniszczyliśmy właśnie jakiegoś niewinnego życia ze względu na zły obraz na monitorze.

Społeczeństwo musi pojąć, że tym "zaawansowanym systemem" zarządzają ludzie. Drony obsługują ludzie. Dane wywiadowcze z UAV trafiają do ludzi. Wiem, bo byłam jedną z nich i wiem, że żadna szkoła nie może przygotować do codziennego latania bojową maszyną latającą ponad strefą wojny. Zwolennicy dronów twierdzą, że żołnierze, którzy wykonują taką pracę, nie odczuwają skutków ubocznych walki, ponieważ nie są bezpośrednio zagrożeni fizycznie. Czyżby? Ja może i nie byłam na ziemi w Afganistanie, ale codziennie oglądałam fragmenty konfliktu wyświetlone na ekranie mojego monitora. Wiem, jakie ma się uczucie, gdy się widzi, że ktoś umiera. Ktoś kogo się właśnie trafiło. Horror - to słowo ledwo oddaje to uczucie. A kiedy widzisz to codziennie, dzień po dniu, ten obraz staje się jak mały film puszczony w głowie, ciągle powtarzany, powodujący ból psychiczny i niemal fizyczne cierpienie, które trudno opisać, a którego nikomu nie życzę. Operatorzy wojskowych dronów padają ofiarą nie tylko zapadających w pamięć obrazów, jakie wynoszą z tej służby, ale także męczącej niepewności, że być może ich rozpoznanie celów nie było wystarczająco potwierdzone, a identyfikacja celów była zła.

Niby jesteśmy szkoleni, by radzić sobie z tymi uczuciami, ale to prowadzi tylko do cynizmu i zgorzknienia. Pomocy psychicznej można szukać tylko w ośrodkach oferowanych przez wojsko, gdyż to, z kim i o czym możemy rozmawiać podlega ograniczeniu ze względu na tajność naszych misji. Ciekawe, że nie ma statystyk samobójstw wśród operatorów dronów, nie wiadomo ilu żołnierzy leczy się na depresję, zaburzenia snu i niepokój.

Słyszałam ostatnio peany na temat dronów wygłoszone przez brytyjskiego sekretarza stanu ds. obrony Philipa Hammonda. Chciałbym z nim porozmawiać o moich dwóch kolegach, którzy w tym roku popełnili samobójstwa. Pewnie o nich nie słyszał, bo ta strona cudownej technologii drone jest trzymana w tajemnicy. Ale może pan Hammond powinien ją poznać, zanim wygłosi kolejne opinie.

Drony na Bliskim Wschodzie są używane jako broń ofensywna, nie jako zabezpieczenie i tak długo, jak nasza opinia publiczna pozostanie tego  nieświadoma, tak długo ludzkie życie po obu stronach celownika będzie mało warte. 

Heather Linebaugh

Z angielskiego tłumaczył Jason Polak.

Heather służyła w Siłach Powietrznych USA od 2009 roku do marca 2012 na pozycji wywiadowcy i analityka obrazu dla systemu drone podczas wojny w Iraku i Afganistanie. 

------------------
Żródło The Guardian

piątek, 27 grudnia 2013

Nowy York: Masowy protest Żydów przeciwko państwu Izraela


W dniu 9 czerwca 2013 r. dziesiątki tysięcy ortodoksyjnych Żydów zebrało się na ulicach dolnego Manhattanu w Nowym Jorku, aby zaprotestować przeciwko istnieniu państwa Izrael oraz aby potępić "zły dekret", jakim w ich mniemaniu jest wojskowy zaciąg studentów jesziwy.

W Izraelu, każdy obywatel tego państwa, mężczyzna czy kobieta, jest zmuszony do służby w wojsku, po ukończeniu 18 roku życia. Służba trwa dwa a nawet trzy lata. Coraz więcej młodych Izraelczyków nie chce służyć w armii. Teraz rząd Izraela próbuje zmusić Izraelczyków z ortodoksyjnych rodzin i zabrać ich ze szkół Tory do wojska.

W proteście ortodoksyjni żydzi w tym setki rabinów i uczonych postanowiło ogłosić, już nie po raz pierwszy, że samo istnienie państwa Izraela jest naruszeniem Tory i woli Boga wywołane przez syjonistów. A ci, w ich rozumieniu, są heretykami. Rabini twierdzą, że w czasie I Wojny Światowej żydzi z całego świata zostali oszukani przez syjonistów, którzy zagarnęli dla siebie pieniądze wysyłane z całego świata na rzecz głodujących w Jerozolimie żydów. Syjoniści wezwali świat żydowski do pomocy, ale użyli pieniędzy do budowania własnej potęgi.


Żydzi z Nowego Jorku potępiają syjonizm, odróżniając go od judaizmu, w obronie którego występują. Dokładnie to samo robili syjoniści, starając się odróżnić swoją ideologię od głównego nurtu religijnego. Teraz jednak, ze wzburzeniem podkreślają ortodoksyjni rabini, to nas syjoniści nazywają antysemitami! Nikt nie ma prawa nazywać antysemitami tysiące rabinów, którzy walczą w obronie pacyfistycznej natury swojej religii.

O dziwo, głosy tego typu nie należą zresztą do rzadkości. W przeszłości i obecnie wielu religijnych żydów wyraża ostry sprzeciw przeciwko istnieniu państwa Izraela oskarżając ten kraj o prowadzenie niszczącej judaizm wojny z Palestyńczykami i dokonywanie okropieństw w oparciu o żydowską religię, która nie może służyć w tym celu. Istnienie Izraela, twierdzą, sprzeciwia się Bogu i stawia żydów na całym świecie w bardzo złym świetle.

Demonstracja pokazana w filmie miała miejsce na Federal Plaza Square na dolnym Manhattanie. Ogromna platforma została zbudowana na mocno zaludnionej ulicy, a na demonstrację stawiły się tysiące żydów w tym kilkuset rabinów i przywódców społeczności.


Przed platformie siedzieli setki ludzi znanych i cenionych , areszta placu było przepełnionedziesiątki tysięcy uczestników. W płomiennych przemówieniach sypały się gromy na państwo Izraela za jego niekończące się nielegalne użycia śmiertelnej siły w czasie 65 lat okupacji Palestyny.

środa, 25 grudnia 2013

Ilan Pappe: Wierzę w jedno państwo Izrael-Palestyna

Rozmowa Rafała Betlejewskiego przeprowadzona dla polskiego radia RDC z Ilanem Pappe. 

Rafał Betlejewski: Jakiś czas temu natrafiłem na izraelskiego historyka Ilana Pappé i jego opinie wydały mi się niebanalne. 

Ilan Pappé to dziś człowiek 59 letni, historyk Izraela, który opublikował na ten temat wiele książek, w tym słynną pozycję: Czystki etniczne w Palestynie, gdzie między innymi popiera niepopularną teorię o żydowskiej masakrze dokonanej na Palestyńczykach we wsi Al-Tantura jeszcze w 1948 roku. 


Pappé jest na świecie postacią istotną i cenioną, aczkolwiek w swoim rodzimym Izraelu już mniej, gdyż po swoim wezwaniu do bojkotu państwa Izraela oraz izraelskich uniwersytetów został usunięty z uniwersytetu w Hajfie otrzymując swoisty wilczy bilet. Dziś jest profesorem na uniwersytecie w Exeter w Anglii. 

Dotarłem do niego przez łącze Skype dwa dni przed Wigilią Bożego Narodzenia i zastałem go w jego domu w Tel Awiwie, gdzie najwyraźniej mieszka z psem, którego szczekanie kilka razy było słyszalne. 

Halo? Panie Pappé? Tu Rafał Betlejewski z polskiego radia RDC w Warszawie. Jak się pan miewa?

Ilan Pappé: Doskonale.

Rafał Betlejewski: Wie pan, że rozmawiamy w czasie najważniejszego być może święta dla chrześcijańskich Polaków, narodzin Jezusa. Zapytam więc tak: kim jest dla pana Jezus Chrystus?

Ilan Pappé: Dla mnie to postać historyczna, gdyż sam nie jestem osobą religijną. Podchodzę do wszystkich założycieli Wielkich Religii w ten sam sposób, niezależnie od tego, czy to jest Jezus, Mojżesz czy prorok Muhammad. Mam wiele podziwu dla tych ludzi, jestem bardzo ciekaw ich historii oraz badam ich wpływ na świat. Mało kto miał taki wpływ na historię, jak tych trzech. Ale nie skupiam się tak bardzo na nich samych, a raczej na tym, jak ich słowa są interpretowane dziś w naszych czasach i jak są używane - czy do czynienia dobra, czy zła. 

Rafał Betlejewski: Jak pan sądzi, czy słowa Jezusa są dziś stosowane dla czynienia dobra? Jak pan widzi chrześcijaństwo?

Ilan Pappé: Myślę, że to bardzo złożona sprawa. Z pewnością nie ma jednego chrześcijaństwa i są różne sposoby w jakie się wyraża. Na różne sposoby można korzystać z chrześcijaństwa i w oparciu o nie tworzyć różne racjonalizacje własnego zachowania. Myślę, że większość chrześcijan używa swojej religii do konstruktywnego działania. Chrześcijaństwo jest gruntem do kształtowania pozytywnych i humanitarnych relacji ze światem. Są też jednak środowiska, które wykorzystują przesłanie Jezusa do uzasadnienia swoich etnocentrycznych a nawet ksenofobicznych i rasistowskich potaw.

Rafał Betlejewski: A jak to jest z judaizmem, który jest dość szczególnym światopoglądem.

Ilan Pappé: W ocenie judaizmu staram się stosować te same metody, których używam do oceny chrześcijaństwa. Interesuje mnie przede wszystkim to, jak ludzie interpretują judaizm. Ale to jest o wiele poważniejsza sprawa dla mnie, gdyż ta religia jest w centrum mojej tożsamości - od kiedy pamiętam żyłem wśród żydów.

Niestety mieszkam w kraju, który posługuje się taką interpretacją judaizmu, której nie akceptuję. Mam swoje własne interpretacje, które w rezultacie doprowadziły do mojego konfliktu z własnym państwem. W mojej opinii w Izraelu na poziomie instytucjonalnym panuje pewien konsensus co do tego, czym jest judaizm, choć oczywiście i tu nie można generalizować, i ten konsensus jest budowany w oparciu o konflikt z Palestyną. Jesteś Żydem, bo nie jesteś Arabem. Gdybyśmy porównali to do epoki sprzed syjonizmu, zachodziła podobna sytuacja; jesteś żydem, bo nie jesteś chrześcijaninem. W Izraelu najważniejszą funkcją judaizmu jest identyfikacja etniczna, która nadaje wyższą pozycję w społeczeństwie. Dlatego na przykład widzimy tylu chrześcijan, którzy przybyli ostatnio z Rosji do Izraela, a którzy próbują identyfikować się jako żydzi i nie dlatego, że są jakoś specjalnie religijni, tylko dlatego, że w Izraelu bycie żydem daje od razu wiele przywilejów i wyższą pozycję. 

Ta interpretacja judaizmu proponowana przez moje państwo jest wysoce problematyczna. Jednak gdy podróżuje po świecie i natykam się na ludzi podobnie myślących, którzy tak jak ja uważają się za żydów, okazuje się, że mamy bardziej uniwersalną interpretację judaizmu, mniej upolitycznioną i bardziej kosmopolityczną. Nie uważamy judaizmu za wyznacznik narodowości. Uważamy go za religię dla ludzi religijnych i jako tradycję dla zsekularyzowanych ludzi takich jak ja. 

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Brandon Smith: 2014 - katastrofa gospodarki USA?

W 2014 spodziewaj się katastrofalnych zmian gospodarczych. 

Ostatni kwartał 2013 roku w ekonomii był okresem szaleńczej ruskiej ruletki. Dość przykro myśleć, że większość amerykańskiego społeczeństwa ciągle nie zdaje sobie sprawy, że Stany Zjednoczone co najmniej trzykrotnie w ciągu ostatnich trzech miesięcy znalazły się na progu katastrofy, a w 2014 może być jeszcze gorzej. 

Pierwszy taki moment nadszedł wczesną jesienią, gdy FED ogłosił wzmocnienie luzowania polityki pieniężnej (quantitative easing), co zatrzęsło giełdą i dowiodło ponownie czegoś, o czym mówiliśmy wielokrotnie, że cały proces "wychodzenia z kryzysu" oparty jest na balonie wypełnionym walutami fiat. Teraz rynki funkcjonują tylko w nadziei, że FED będzie drukował pieniądze w nieskończoność. Jeśli FED powstrzyma dodruk pieniędzy, psychologia rynków doprowadzi do katastrofy, która pociągnie za sobą cały kraj. 


Drugą taką chwilą, była możliwa i jednostronna inwazja na Syrię, której domagała się administracja Obamy. Taka inwazja, czy to na Syrię, czy Iran, byłaby katastrofalna dla gospodarki amerykańskiej, nie mówiąc już o rynkach energii i silnej opozycji, jaką musiałoby to wzbudzić w Rosji i Chinach. Naiwnie sądzi się, że wojna w Syrii byłaby co najwyżej kolejną wpadką amerykańskiej polityki zagranicznej, ale prawda jest taka, że ten konflikt mógłby się łatwo przeistoczyć w Trzecią Wojnę Światową, a że się tak nie stało, to tylko dlatego, że niezależne media - w mojej opinii - tym razem z sukcesem przebiły się przez mainstreamową propagandę. Elity w USA potrzebują jednak pewnego odsetka poparcia dla swoich pomysłów, by wprowadzać je w życie. Okazało się, że jakoś nie było chętnych, by walczyć i umierać ramię w ramię, z uzbrojonymi przez CIA bojówkami Al-Kaidy na odległym krańcu świata. Establiszment chciał ukryć prawdę o tym, kim byli rebelianci, ale to się nie udało. 

Trzecią okazją do katastrofy była debata wokół górnych progów zadłużenia, która w końcu została odłożona do wiosny. Stany stanęły na krawędzi załamania obsługi zadłużenia, czego wiele osób słusznie się obawia. Czego jednak wielu z nas nie rozumie, to to, że Ameryka nie uniknęła katastrofy zadłużenia w listopadzie, gdyż ona jest nie do uniknięcia już. To się stanie prędzej, czy później i będzie oznaczało koniec dolara jako światowej waluty, a to będzie oznaczało hiperinflację i status obywateli trzeciego świata dla większości amerykańskich obywateli. To jest tylko kwestia czasu. 

"Kwestia czasu" martwi nas najbardziej. My wszyscy pracujący w ekonomicznych mediach alternatywnych rozumiemy z całą matematyczną wyrazistością, że USA są na kursie kolizyjnym i w końcu będą musiały się roztrzaskać. To już nie jest kwestia "czy" ale "kiedy". Nasz system finansowy i ekonomiczny wisi już na najcieńszym włosku, który może zostać przecięty bez uprzedzenia, a w dodatku, rok 2014 wydaje się nieść jeszcze poważniejsze wyzwania. 

Światowi gracze otwarcie przyznają, że destabilizacja sytuacji w USA jest im na rękę, a pogrzebanie dolara i zniszczenie gospodarczych fundamentów naszego kraju posłuży ich celom. Musimy zrozumieć, że światowa elita finansowa chce wciągnąć Amerykę do nowej globalnej struktury ekonomicznej, czemu osłabienie Ameryki będzie bardzo sprzyjać. Wydaje się, że w 2014 roku to się może wreszcie udać. Oto dlaczego:

niedziela, 22 grudnia 2013

Rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ numer 242

Uznałem, że warto przetłumaczyć na język polski słynną rezolucję ONZ numer 242 w sprawie Izraela i Palestyny przyjętą przez Radę Bezpieczeństwa ONZ po wojnie sześciodniowej, gdyż jest to tekst, do którego często odwołują się obrońcy argumentów jednej i drugiej strony.

---------


Rezolucja Rady Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych numer 242

22 listopada 1967

Rada Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych,

wyrażając swoje nieustanne zaniepokojenie trudną sytuacją na Bliskim Wschodzie,

uznając za niedopuszczalne zdobywania terytorium w drodze działań wojennych i konieczność pracy na rzecz sprawiedliwego i trwałego pokoju w regionie, w którym każde państwo regionu będzie mogło żyć w bezpieczeństwie,

stwierdzając ponadto, że wszystkie Państwa Członkowskie, przyjmując Kartę Narodów Zjednoczonych, podjęły w ten sposób zobowiązanie do działania zgodnie z art 2 owej Karty,

stwierdza, że spełnienie zasad określonych w Karcie wymaga ustanowienia sprawiedliwego i trwałego pokoju na Bliskim Wschodzie, który powinien zostać osiągnięty przez zastosowanie obu następujących postulatów:


Wycofanie izraelskich sił zbrojnych z terytoriów przejętych w niedawnym konflikcie;

- Odstąpienie od wszystkich roszczeń oraz powstrzymanie zapędów wojennych, a także poszanowanie oraz uznanie suwerenności, integralności terytorialnej i niepodległości politycznej każdego Państwa w regionie oraz prawa tych Państw do życia w pokoju, w bezpiecznych i uznanych granicach wolnych od gróźb i aktów użycia siły;

Następnie potwierdza konieczność:


- zagwarantowania swobody żeglugi na międzynarodowych szlakach wodnych w regionie;

osiągnięcia sprawiedliwego rozwiązania problemu uchodźców;

- zagwarantowania nienaruszalności terytorialnej i niezależności politycznej każdego Państwa w regionie poprzez ustanowienie stref zdemilitaryzowanych;

Zaleca Sekretarzowi Generalnemu ONZ wyznaczenie i wysłanie Specjalnego Przedstawiciela na Bliski Wschód, który nawiąże i utrzyma kontakty ze wszystkimi zainteresowanymi Państwami, będzie działał na rzecz zgody i wspierał wysiłki zmierzające do osiągnięcia pokojowej i akceptowalnej ugody zgodnej z zapisami i zasadami określonymi w niniejszej rezolucji;

Zaleca Sekretarzowi Generalnemu ONZ, aby przedstawił raport Radzie Bezpieczeństwa z postępów działań Specjalnego Przedstawiciela, tak szybko jak to możliwe.



-----------

Gunnar Jarring

Szwedzki dyplomata Gunnar Jarring został wyznaczony na Specjalnego Przedstawiciela ONZ w regionie. Jego misja potrwała do 1973 roku ale nie przyniosła żadnych rezultatów. 

Premierem Izraela w owym czasie był Levi Eshkol.
------

Zobacz co na ten temat pisze wikipedia




piątek, 20 grudnia 2013

Lama Fakih: Zbrodni w Syrii dokonują obie strony

Rozmowa Rafała Betlejewskiego z panią Lamą Fakih z Human Rights Watch, przeprowadzona 17 grudnia 2013 roku.

Rafał Betlejewski: Dzięki łączom internetowym docieram do pani Lamy Fakih, aktywistki Human Rights Watch z Nowego Yorku, która specjalizuje się w sprawach Bliskiego Wschodu i Syrii. Chcę się dowiedzieć, jak wygląda sytuacja na miejscu. Lama była w Syrii kilkukrotnie i może nam dać relację z pierwszej ręki. 

Halo? Czy dobrze rozumiem, że jest pani teraz w Bejrucie?

Lama Fakih: Zgadza się. 

Rafał Betlejewski: Zapytam panią najpierw o najnowsze wieści, które obiegły media, że izraelski żołnierz został ostatnio zastrzelony przez libańskiego snajpera. Czy to prawda?

Lama Fakih: Tak, słyszałam o tym, że  izraelski żołnierz został zastrzelony ale okoliczności tego zdarzenia nie są dla mnie jasne. 

Rafał Betlejewski: Proszę mi więc powiedzieć, jaka jest teraz sytuacja w Libanie. Czy wyczuwa się napięcie pomiędzy Libanem i Izraelem?

Lama Fakih: Jest pewne napięcie związane z niedawnym zamordowaniem Hassana al Laquisa, członka Hezbollahu, o co Hezbollah oskarża Izrael. Ale nie ma pewności, czy to właśnie tak było. Oczywiście na południowej granicy Libanu ciągle jest ostro. 

Rafał Betlejewski: A co pani robi teraz w Libanie? Czym się teraz pani zajmuje?

Lama Fakih: Human Rights Watch ma biuro w Bejrucie, a ja jestem badaczem sytuacji w Libii i Syrii. Obserwuję kwestię praw człowieka i ich naruszeń w obu tych krajach.  Przygotowujemy teraz raport na temat przemocy w Tripolisie oraz sytuacji Alawitów, którzy są celami ataków. To będzie nawiązanie do naszego majowego raportu na temat walk pomiędzy społecznościami oraz tego w jaki sposób władze reagowały, albo raczej nie reagowały na te walki. Teraz zbieramy dane na temat aktów agresji przeciwko Alawitom. Wiemy o ostrzeliwaniu autobusów cywilnych w Tripolisie, niszczeniu domów i mienia, paleniu sklepów należących do Alawitów przez bojowników Sunnickich z Tripolisu. Staramy się także dokumentować to, w jaki sposób rząd Libii próbuje zapobiegać tym aktom przemocy. Staramy się także nawoływać rząd w Tripolisie do podjęcia radykalniejszych kroków i wprowadzania planu bezpieczeństwa, który miał być wprowadzony przez armię libijską. 

Rafał Betlejewski: A wracając do Libanu, zapytam panią o sprawę, która ostatnio mnie interesuje, czyli o sytuację kobiet w tym kraju. Szukam ostatnio kobiet, które mogłyby mi opowiedzieć o tym, jaka jest ich sytuacja w Libanie. Czy pani mogłaby mi powiedzieć coś na ten temat?

Lama Fakih: Akurat prowadzimy pogłębione studia na ten temat, a szczególnie na temat praw określających status kobiet w społeczeństwie libańskim. Te prawa są wprowadzane przez przeróżne sekty religijne, które rządzą Libanem. Jest ich tu osiemnaście i każda ma swój pomysł na prawny opis sytuacji kobiet. Kobiety są wyraźnie dyskryminowane w zakresie praw rozwodowych, praw do dzieci, alimentów, utrzymania po rozwodzie. Ten raport ma się ukazać na wiosnę 2014 roku. Chcielibyśmy, by ten raport stał się podstawą do określenia cywilnego kodeksu praw dotyczących kobiet, który służyłby jako ochrona tych kobiet, które nie chcą podlegać prawom religijnym. 

Rafał Betlejewski: Czy przemoc seksualna jest problemem w Libanie?

Lama Fakih: Oczywiście każde przestępstwo na tle seksualnym wywołuje nasz niepokój, ale przestępczość seksualna nie jest jakimś palącym problemem w Libanie. Martwi nas jednak nieadekwatność systemu ochrony kobiet, oraz procedury zgłaszania skarg przez kobiety i dziewczynki. 

Rafał Betlejewski: Przejdźmy do Syrii. WIem, że pani była w Syrii i wielokrotnie opowiadała o tym, co się tam dzieje. Czy była pani w Syrii podczas ataku bronią chemiczną, o który oskarża się rząd Assada?

Lama Fakih: Nie, akurat w tamtej chwili mnie nie było. Byłam tam jednak zaledwie kilka tygodni temu, a wcześniej we wrześniu byłam w mieście Latakia w zachodniej Syrii. A wcześniej pojechałam na terytoria kontrolowane przez siły opozycyjne do Alepo.

Rafał Betlejewski: Widziałem pani wypowiedzi, w których przedstawia pani wersję wydarzeń odmienną do tego, co mówi się w mediach mainstreamowych. Mówi pani o tym, że to raczej rebelianci a nie rząd są stroną używającą metod terrorystycznych. Czy może mi pani opowiedzieć, co się tam dzieje?

Lama Fakih: Rzeczywiście, raportowałam o przestępstwach dokonywanych przez pewne grupy rebeliantów od marca 2012 roku. Wiemy z całą pewnością, że niektóre z tych grup dokonują aktów przemocy. Donosiliśmy o systematycznym zabijaniu i porywaniu ludności cywilnej z rejonu miasta Latakia. Opisywaliśmy także ataki przeprowadzane z terenów pod kontrolą opozycji na tereny kontrolowane przez wojska rządowe, w których nie robiono rozróżnienia pomiędzy celami militarnymi i wojskowymi, a także zamachy dokonywane przy pomocy samochodów pułapek, których celem była ludność cywilna, i w końcu przestępstwa związane z przetrzymywaniem ludzi, torturami, oraz złym traktowaniem jeńców wojennych. Więc jakkolwiek w naszej ocenie większość przestępstw wojennych popełniają siły rządowe, rebelianci nie są bez winy. 

Rafał Betlejewski: Tu w Warszawie rozmawiałem z panią Mairead Maguire, laureatką pokojowej nagrody Nobla oraz syryjską siostrą Miriam Agnes, które opowiadają, że w przeciwieństwie do tego, co mówią główne media, przedstawiając nam konflikt w Syrii jako powstanie sił demokratycznych przeciwko tyranii rządu Assada, na miejscu maluje się inny obraz sytuacji. Co w zasadzie się tam dzieje?

Lama Fakih: Z pewnością mamy do czynienia z formą powstania. Są bowiem ludzie, którzy powstali przeciwko rządowi Assada i zaczęli demonstrować domagając się reform, a następnie nawet obalenia rządu. Ale tu historia się nie kończy. Z rozwojem konfliktu i z eskalacją przemocy, po obu stronach pojawiły się siły, które dokonują czynów okrutnych. Fakt, że po stronie rebeliantów pojawiły się siły, które nie niosą na swoich sztandarach haseł demokratycznych, nie zmienia faktu, że w Syrii są ludzie domagający się demokratyzacji życia społeczniego.

Rafał Betlejewski: Czy może nam pani przypomnieć, jak się ten konflikt rozpoczął? O Syrii było dość cicho i nagle coś poszło nie tak. Co poszło nie tak? 

Lama Fakih: To co obserwujemy w Syrii jest kontynuacją tego, co nazywamy Arabską Wiosną. Rozpoczęło się od tego, że twórcy sloganów rewolucyjnych i haseł demokratycznych pisanych na murach miast zostali pojmani i torturowani. Pierwsze protesty odbyły się w ich imieniu. Rodziny i przyjaciele domagali się zwolnienia tych ludzi. Sposób w jaki władze postanowiły rozprawić się z tymi pokojowymi demonstracjami stał się pożywką do zaognienia sytuacji i organizacji kolejnych protestów. W ten sposób ruch opozycyjny został uruchomiony. 

Rafał Betlejewski: Czy to więc prawda, co opowiada Mairead Maguire, że wiele grup powstańczych jest napędzanych i wspieranych przez siły zewnętrzne?

Lama Fakih: Nie widziałem jej raportu, więc nie chciałabym komentować, ale mogę powiedzieć tyle, że w mojej ocenie większość powstańców jest z Syrii. Ale są także bojownicy napływający z zagranicy, którzy walczą przeciwko siłom rządowym, jak i opozycyjnym. Wiemy więc, że Hezbollah ma siły walczące z rządem, wiemy, że swoich bojowców wysyła Iran, a także są tu bojownicy z innych krajów, w tej liczbie z krajów europejskich, północnej Afryki, Azji centralnej i innych rejonów świata. 

Rafał Betlejewski: Po co ci bojownicy przyjeżdżają do Syrii?

Lama Fakih: Wiele z nich deklaruje, że są tam po to, by walczyć o państwo islamskie. 

Rafał Betlejewski: Czy pani w to wierzy?

Lama Fakih: Trudno spekulować na temat ich prawdziwych motywacji, ale taką mają organizację≤ takie głoszą hasła, a także z takich źródeł mają finansowanie.  

Rafał Betlejewski: Gdy pani tam była i rozmawiała z ludźmi, co oni mówią? Czy domagają się interwencji militarnej ze strony USA lub sił międzynarodowych, czy chcieliby raczej, by ten konflikt wypalił się we własnym ogniu?

Lama Fakih: Są ludzie, którzy domagają się międzynarodowej interwencji, ustalenia strefy zakazu lotów lub innych form ograniczających działania zbrojne. Ale są i inni, którzy uważają, że interwencja z zewnątrz byłaby katastrofą. Trzeba przyznać, że rząd syryjski ma ciągle pewne poparcie w społeczeństwie i ci ludzie obawiają się, że zewnętrzna interwencja będzie miała skutek w obaleniu rządu, czego ci ludzie nie chcą. 

Rafał Betlejewski: Jaka jest pani opinia na temat nazwijmy to "legalnego" rządu w Damaszku.

Lama Fakih: To jest rząd, który w naszej opinii dokonał zbrodni wojennych oraz zbrodni przeciwko ludzkości. Domyślamy się także, że wiele z tych przypadków wynikało z rozkazów płynących z najwyższych władz. Jeśli miałby nastąpić pokój, istotne byłoby ustalenie odpowiedzialności za te przypadki łamania praw ludzi w Syrii. Uważamy, że obecny rząd powinien zostać postawiony przed sądem za zbrodnie, które popełnił. 

Rafał Betlejewski: Czy może pani podać przykłady takich przestępstw?

Lama Fakih: Dokumentowaliśmy użycie broni chemicznej przez siły rządowe w Ghouta na przedmieściach Damaszku, 21 sierpnia 2013 roku, pisaliśmy o niecelowych  jak i celowych atakach na ludność cywilną, o użyciu rakiet balistycznych przeciwko powstańcom w dzielnicach mieszkalnych, a także o masowych aresztowaniach i porwaniach, torturach, a nawet zgonach osadzonych, widzieliśmy też celowe działania sił rządowych odcinających dostawy żywności do całych dzielnic, które kończą się śmiercią głodową mieszkańców, a także utrudnianiem dostępu do leków i usług medycznych. Wiemy też o tym, że rząd prowadzi celową politykę wysiedlania prowadzoną w ten sposób, że niszczone są całe dzielnice mieszkalne. Ten rząd dokonywał zbrodni od pierwszego dnia konfliktu.

Dzieci pomordowane w Ghouta

Rafał Betlejewski: Trudno się tego słucha. Czy może mi pani opowiedzieć jakąś historię, która szczególnie utkwiła pani w pamięci, albo oddaje metody działania rządu Assada?

Lama Fakih: Jednym z takich dobrych przykładów jest wypadek z 9 grudnia tego roku, kiedy to porwano i uprowadzono obrończynię praw człowieka panią Razan Zaitouna oraz trójkę jej współpracowników, Wael Hamada, Nazema Hamaadi oraz Samirę Khalil. Razan i jej przyjaciele stali się celem ataku dla rządu Assada ze względu na swoją działalność pokojową, za głośne protestowanie przeciwko zbrodniom tego rządu, a także za udostępnianie pomocy humanitarnej na terenach zajętych przez opozycjonistów. Razan była już przetrzymywana przez siły rządowe, ale teraz, 9 grudnia została uprowadzona ze swojego biura w Douma we wschodniej Syrii kontrolowanej przez opozycję. To jest wyjątkowo oburzające, gdyż pokazuje jak aktywiści na rzecz pokoju i obrońcy praw człowieka są celem ataków, teraz już nie tylko ze strony sił rządowych, ale także różnego rodzaju ekstremistów, którzy opanowali różne części kraju. Syryjczycy są zmuszeni by żyć pod ich rządami. Te osoby nie otrzymują żadnego wsparcia ze strony rządu i świata, które umożliwiłoby im dalszą pracę.

Razan Zaitouna

Rafał Betlejewski: Czy możemy jakoś pomóc, coś zrobić dla pani Razan?

Lama Fakih: Nawołujemy do ludzi, którzy mają władzę nad licznymi grupami powstańczymi w Dumie - w tej liczbie do rządów krajów Zatoki Perskiej - by użyli swoich wpływów  w tych grupach i ustalili, kto porwał Razan Zaitouna i spowodowali jej uwolnienie. 

Rafał Betlejewski: Nie wiemy więc nawet, kto porwał tych ludzi?

Lama Fakih: Nie, tego nie wiemy. Wiemy jednak, jakie grupy kontrolują tamten obszar Syrii. Grupy kontrolujące teren mają obowiązek ustalić, kto mógł dokonać tego uprowadzenia. 

Rafał Betlejewski: Czy pani Razan i jej współpracownicy żyją? Czy chociaż tyle wiemy?

Lama Fakih: Nic nie wskazuje na to, żeby zostali zabici. 

Rafał Betlejewski: Czy znała pani te osoby osobiście?

Lama Fakih: To są aktywiści, z którymi byłam w kontakcie od początku konfliktu, ale nie poznałam ich osobiście. Pani Razan oferowano możliwość opuszczenia Syrii, ale nie zgodziła się na to, decydując się na pracę na terenie kontrolowanym przez opozycję, w nadziei, że stworzy podstawy do jakiejś nowej sytuacji w swoim kraju. 

Rafał Betlejewski: Była więc też kimś w rodzaju przywódcy politycznego?

Lama Fakih: O tak. Jest także przewodniczącą Komisji Dokumentującej Zbrodnie, która jest syryjską organizacją zajmującą się zbieraniem dokumentów na temat przestępst wojennych dokonywanych zarówno przez siły rządowe jak i opozycyjne. Była osobą wiele dającą społeczności syryjskiej, zbierała środki na walkę o prawa człowieka, a także rozwijała programy pomocy społecznej skierowanej do kobiet. 

Rafał Betlejewski: Proszę mi teraz powiedzieć, co się dzieje z syryjskimi uchodźcami. Dokąd uciekają. Czy fala uchodźców się zmniejsza, zwiększa? Jak to wygląda?

Lama Fakih: Rzeka uchodźców płynie. Liczba uchodźców osiągnęła już ponad dwa miliony. Większość krajów sąsiedzkich wprowadza jakieś obostrzenia na swoich granicach, które mają powstrzymać napływ uchodźców. Liban jest ostatnim krajem, którego granice są jeszcze dla Syryjczyków otwarte. Liban stara się robić wiele dla uchodźców ale zgłasza też zapotrzebowania na wsparcie międzynarodowe w tej sprawie. W samym Libanie nie ma obozów przejściowych. Są za to osiedla gdzie wielu Syryjczyków znajduje schronienie w warunkach miejskich w całym kraju. Odwiedzałam te miejsca. W północnym Libanie w grach jest dość zimno i chłód jest największym problemem, gdyż część uchodźców mieszka w namiotach. Jest też problem z zapewnieniem bezpieczeństwa. Docierają do nas informacje o nieciekawej sytuacji dziewcząt i kobiet, które stają się ofiarami wyzysku seksualnego i molestowania ze strony osób zapewniających im dach nad głową i pomoc humanitarną. Kobiety stają się ofiarami nie tylko ze względu na swoją sytuację ekonomiczną ale także ze względu na brak wiedzy, gdzie szukać pomocy prawnej i policyjnej. 

Rafał Betlejewski: Czy napływa pomoc?

Lama Fakih: Tak, jest dużo organizacji w Libanie, które zmobilizowały się, by nieść pomoc, ale zakres potrzeb jest po prostu olbrzymi. W Libanie mamy już 800 000 zarejestrowanych uchodźcow i ich liczba rośnie z każdym dniem. Pomoc więc jest. Pytanie tylko, czy uchodźcy wiedzą jak do niej dotrzeć i czy jej skala jest wystarczająca. 

Rafał Betlejewski: Czy myśli pani, że nadejdzie moment, gdy ci ludzie będą mogli wrócić do domów?

Lama Fakih: Z pewnością część uchodźców będzie chciała wrócić do swoich domów. Inni poszukają możliwości życia poza Syrią. Wiele domów zniszczono. Konflikt pozostawił głębokie urazy psychiczne i fizyczne, więc wiele osób może się bać powrotu. 

Rafał Betlejewski: Jakie jest rozwiązanie dla konfliktu syryjskiego?

Lama Fakih: Mamy nadzieję, że rząd i przedstawiciele opozycji dogadają się na nadchodzącym szczycie w Genewie przynajmniej w kwestii zapewnienia podstawowych praw humanitarnych w Syrii. Oczywiście jedni będą wzywać do ustąpienia rządu, inni będą namawiać opozycję do zawieszenia ognia, ale my mamy nadzieję, że w każdym wypadku obie strony zaczną respektować prawo wojenne. 

Rafał Betlejewski: Czy myśli pani, że militarna interwencja w Syrii powinna być rozważana?

Lama Fakih: Human Rights Watch nie zajmuje stanowiska w tej sprawie. Nie popieramy ani nie protestujemy przeciwko interwencji militarnej. Chcemy jednak pilnować, by jeśli taka interwencja miała nastąpić odbyła się zgodnie z międzynarodowym prawem humanitarnym. 

Rafał Betlejewski: Jak by pani zareagowała na teorię, że to co się dzieje w Syrii jest wynikiem działania Stanów Zjednoczonych, które dążą do oderwania Syrii od Rosji przez obalenie rządu w Damaszku i zainstalowanie tam marionetkowego rządu klienckiego?

Lama Fakih: Nie wątpię, że międzynarodowi gracze mają swoje strategie dla Syrii i widzimy to w rozwijającym się konflikcie, chociażby w tym sensie, że gdyby gracze globalni byli zainteresowani zakończeniem tego konfliktu, bylibyśmy dziś w zupełnie innej sytuacji. 

Rafał Betlejewski: Dziękuję pani za rozmowę i życzę powodzenia. 

---
Wael Hamada is an active human rights defender who had been kidnapped by the authorities in 2011 for his legitimate work in the defence of human rights in Syria, and Nazem Hamaadi is a well-known lawyer and poet, respected for his defence of detainees who were arrested in Damascus during the revolution. Samira Khalil is a human rights activist and a member of a peaceful political opposition party in Syria.

Z angielskiego tłumaczył Jason Polak. 




środa, 18 grudnia 2013

Daniel Somers: Przykro mi, że tak to się musi zakończyć...

 List samobójczy Daniela Somersa



Daniel Somers był weteranem operacji Iracka Wolność. Był częścią jednostki wywiadowczej Task Force Lightning. W latach 2004-2005 został przydzielony głównie do Human Intelligence Tactical Team ( THT) w Bagdadzie, w Iraku, gdzie przeprowadził ponad 400 misji bojowych jako strzelec karabinu maszynowego w wieżyczce Humvee. W tym czasie rozmawiał z wieloma Irakijczykami, od zaniepokojonych obywateli do liderów społecznych i przedstawicieli rządu a także uczestniczył w przesłuchaniach kilkudziesięciu powstańców i osób podejrzanych o terroryzm. W latach 2006-2007 pracował dla Wspólnego Dowództwa Operacji Specjalnych (JSOC) i prowadził Centrum Wywiadowcze w północnym Iraku. Oficjalnie występował jako starszy analityk Lewantu. Daniel cierpiał z powodu stresu pourazowego, a także zdiagnozowano u niego pourazowe uszkodzenia mózgu i inne problemy związane z uczestnictwem w wojnie. 

W dniu 10 czerwca 2013 r. Daniel Sommers - wówczas trzydziestoletni - założył swój galowy mundur, usiadł do biurka w swoim domu w Phoenix w Arizonie i napisał list do swojej żony Andżeliny, którą poznał jeszcze w liceum. Natsępnie wyjął z szuflady pistolet, przystawił sobie do skroni i wystrzelił. 

Andżelina Somers, wstrząśnięta decyzją mężą, wyraziła zgodę na publikację jego ostatnich słów uważając, że świat powinien poznać prawdę o irackiej wojnie. 

Oto ten list:

Kochana Andżelino,

Przykro mi, że tak to się musi zakończyć...

Daniel był także muzykiem

Ale faktem jest, że od dawna, moją jedyną motywacją do wstawania każdego rana, było to, żeby zaoszczędzić Ci nieprzyjemnej konieczności pogrzebania mnie. Jednak mój stan się pogarszał i odkryłem w końcu, że ta motywacja już nie wystarcza, by żyć dalej. Niestety nie polepsza mi się i spójrzmy prawdzie w oczy: nie polepszy się już, a co więcej, zapewne wkrótce całkiem się rozpadnę. Doszedłem więc do jedynego logicznego wniosku, że lepiej będzie zakończyć to szybko i sprawnie, zamiast ciągnąć to nie wiadomo po co i jak długo. 

Będzie Ci smutno i przykro z mojego powodu, ale po jakimś czasie zapomnisz i nauczysz się żyć dalej. To dużo lepsze rozwiązanie, niż gdybym miał Cię ciągnąć za sobą na dno rozpaczy. Nie mogę Ci tego zafundować, gdyż Cię kocham, żono. Sama odkryjesz, że to dużo lepsze rozwiązanie, gdy zobaczysz, że uwolniłaś się ode mnie, że nie musisz się mną zajmować, ani nawet o mnie myśleć. Zobaczysz, beze mnie Twój świat będzie lepszy. 

Naprawdę próbowałem. Próbowałem to ciągnąć jakoś przez ponad dziesięć lat. Każdy dzień jest świadectwem, że bardzo się starałem ukryć swoje koszmary w skrytości ducha i udawać, że ciągle jestem dla Ciebie oparciem. Zamiast mnie był manekin. Prawdę mówiąc, nie ma mnie już od dawna. Bardzo dawna. 

Moje ciało stało się dla mnie klatką, źródłem problemów i ciągłego bólu. Moja choroba przynosiła mi cierpienie, którego nie mogły uśmierzyć żadne leki i na którą nie było ratunku. Co dzień czułem rozdzierającą agonię w każdym zakończeniu nerwowym. Mój umysł to wysypisko śmieci, przesiąknięte wizjami horrorów, ogarnięte smutkiem, płożącym się strachem pomimo wszystkich tych środków przepisywanych przez lekarzy. Najprostsze rzeczy, które innym nie sprawiają kłopotu są dla mnie nieosiągalne. Nie potrafię się śmiać, nie potrafię płakać. Z trudnością wychodzę z domu. Nic mi nie sprawia przyjemności. Po prostu zabijam czas zanim będę mógł się znowu położyć do łóżka i wreszcie zasnąć. Teraz, kochana, chcę zasnąć na zawsze. 

Nie wiń siebie za to. To nie Twoja wina. To wina wojny. Podczas mojej pierwszej służby w Iraku zmuszano mnie, żebym robił rzeczy, których potworność jest trudna do wyjaśnienia. Zbrodnie wojenne. Zbrodnie przeciwko ludzkości. Pomimo, że się do tego nie zgłaszałem, a nawet próbowałem się przeciwstawiać, po prostu są takie historie, z których nie ma już powrotu. Zabijam siebie z przekonaniem, że dalsze życie z pamięcią o tym, co tam widziałem, byłoby dowodem na to, że jestem psychopatą. To są rzeczy, o których się nie słyszy i o których większość ludzi nie ma pojęcia... 

Zmusili mnie do tego. A potem zmusili mnie, żebym zacierał ślady i kłamał w tych sprawach. To wykracza po za to, czego może żądać od żołnierza ojczyzna. A potem ta sama ojczyzna opuściła mnie. Nie znalazłem pomocy, a nawet uniemożliwiono mi poszukiwanie pomocy na własną rękę nasyłając na mnie skorumpowanych agentów DEA. Na nich spada wina za moją śmierć. 

Te wszystkie moje zdrowotne powikłania... nikt mi nie chciał pomóc. Być może gdyby rząd nie zmarnował ostatnich dwudziestu lat zaprzeczając, że w ogóle istnieje coś takiego jak zespół stressu pourazowego, mieliby już dziś jakieś skuteczne leczenie na tę chorobę. Te moje obrażenia mózgu, których nikt tak naprawdę nie chciał przebadać. Wiem tyle, że należała mi się natychmiastowa pomoc medyczna, której mi nie zapewniono. 


No i wtedy pojawiło się DEA - departament zwalczania przestępczości narkotykowej - które wytworzyło taki klimat w naszym kraju, że lekarze boją się wypisywać recepty na leki, które mogłyby pomóc kontrolować symptomy choroby. Wszystko to w imię walki z fikcyjną "epidemią niepotrzebnych recept", co ma się ni jak do wiedzy medycznej. Może gdybym miał właściwe lekarstwa w odpowiednich dawkach udałoby mi się wyprodukować z siebie jeszcze kilka uczciwych lat życia. Ale nawet to jest za wiele żeby oczekiwać od reżimu zbudowanego na przekonaniu, że cierpienie uszlachetnia, a pomoc jest dla mięczaków.

Jednak kiedy ciśnienie jest zbyt wielkie nawet dla twardzieli, te kilka drobnych spraw potrafi wypchnąć człowieka ponad krawędzią w przepaść. 

Czy kogoś może dziwić w takim razie, że według najnowszych statystyk 22 weteranów z Iraku dziennie odbiera sobie życie? Czyli ginie nas więcej niż zginęło dzieci w zamachu w Sandy Hook. Każdego dnia! Gdzie niby są te wielkie programy opieki? Czemu prezydent nie stoi razem z rodzinami pokrzywdzonych? Może dlatego, że nie zabija nas jakiś szaleniec z bronią, tylko umieramy po cichu jako ofiary jego systemu dehumanizacji, odrzucenia i obojętności.

Jesteśmy pozostawieni sami sobie na pastwę bólu, nieszczęścia, biedy i hańby. Zapewniam Cię, kochana, że jeśli te statystyki kiedyś się obniżą, to tylko dlatego, że ci, którzy zostali popchnięci najdalej, dawno już nie będą żyć. 

I w imię czego właściwie? W imię religijnego szaleństwa Busha? Nabitej kabzy Cheneya i jego korpo-kolegów? Czy jesteśmy ceną ich wariactwa i chciwości? 

Po tym, jak wróciłem z pierwszej misji, starałem się jakoś zapełnić pustkę. Chciałem uzyskać jakiś wpływ, żeby jakoś naprawić szkody przez siebie wyrządzone. Pojechałem drugi raz, bo mi się wydawało, że będę mógł ratować innych. Ale żadne uratowane życie nie wróciło życia tym, którzy już zostali zabici. Chciałem zastąpić niszczenie tworzeniem. Na chwilę nawet dało mi to pewną radość, ale nie trwało zbyt długo, gdyż ciągle miałem wrażenie, że to wszystko co robię, to moje "zwyczajne życie" tylko obraża tych, których własnoręcznie zabiłem. Jak niby mam zajmować się swoimi sprawami, kiedy wdowy i sieroty po zamordowanych przeze mnie ludziach zmagają się z niedolą. Gdyby zobaczyli mnie tu, na przedmieściach, jak w wygodnym domku próbuję grać na gitarze i wymyślam piosenkę, zatrzęśliby się z oburzenia. I całkiem słusznie. 

Myślałem, że może nakręcę film o tym, co robiłem, że odsłonię w nim całą prawdę, że zaapeluję nim do tych ludzi, których skrzywdziłem, ale nawet ten projekt się rozlazł. Obawiam się, że robienie filmu wymaga współpracy z ludźmi, którzy zwyczajnie nigdy nie pojmą tego, jak tam jest, bo nigdy tam nie byli i skończy się zwyczajnym biciem piany. 

Na koniec miałem jeszcze myśl, by zrobić coś wielkiego. Iść na "ostatnią misję". Wiem, że mam w sobie pociąg do rzeczy wielkich, dotykających życia i śmierci. Jakkolwiek jednak ta myśl, by wykorzystać moje umiejętności, doświadczenie i instynkt mordercy wydaje się pociągająca, to niestety nie jest to myśl realistyczna. Nie wiem, jak miałbym to sfinansować, logistycznie pospinać i przeprowadzić, a i tak na końcu wylądowałbym w worku na trupy, okrzyknięty terrorystą. Zresztą mam już dość zabijania. Nie umiem... nie chcę...

No i tak zostałem z niczym. Zbyt mocno wciągnięty w wojnę by żyć w czasach pokoju, zbyt sponiewierany by wrócić na wojnę. Nie tylko ja skorzystam na mojej śmierci. Także i świat będzie lepszy beze mnie. 

Tak oto jestem na swojej "ostatniej misji". To nie będzie samobójstwo. To będzie zabicie z miłosierdzia. Wiem, jak się zabija. Wiem, jak to zrobić, żeby nie było bólu. Pomyśl, że to było szybkie i że nie odczuwałem cierpienia. Teraz jestem wolny. Życie już mnie nie boli. Nie mam już koszmarów, fleszbeków i halucynacji. Nie mam już depresji i nie boję się. Nie martwię. Jestem wolny. 

Chciałbym, żebyś cieszyła się razem ze mną. To będzie dla mnie najlepsza żałoba.

Twój,

Daniel. 

--

Z angielskiego tłumaczył Jason Polak

------

niedziela, 15 grudnia 2013

Noam Chomsky: W USA demokracja została "uprowadzona".


Rozmowa Rafała Betlejewskiego z Noamem Chomskim - amerykańskim naukowcem żydowskiego pochodzenia, krytykiem systemu władzy w Stanach Zjednoczonych, wykładowcą na prestiżowej uczelni MIT w Bostonie, autorem wielu książek i publikacji naukowych, jednym z najczęściej cytowanych naukowców na świecie. 




Rafał Betlejewski: Pan Chomsky jest tak wzięty i zajęty, że termin rozmowy został ustalony dwa miesiące wcześniej, a i tak sekretariat pana Chomskiego zaoferował tylko pół godziny ze jego cennego czasu. 

Scenariuszy takiej rozmowy mogły być dziesiątki. Deprymujące jest to, że w zasadzie każdy temat, jaki chciałoby się poruszyć z panem Chomskim, jest już przez niego omówiony publicznie i można albo znaleźć na ten temat wypowiedzi w Internecie, albo w książkach. Czy pytać o sprawy kontrowersyjne, jak zabójstwo Kennediego i zamachy na WTC, w których to tematach pan Chomsky zachowuje daleko idącą wstrzemięźliwość i prezentuje opinie zadziwiająco legitymizujące oficjalne stanowisko rządu amerykańskiego. Czy wyjechać mu z teorią, że jest lewicowym strażnikiem administracji w Waszyngtonie i że robi wszystko, by wprowadzić amerykańską opozycję w polityczną impotencję, czy też pytać o rzeczy znane, jak jego krytyka amerykańskiego interwencjonizmu militarnego?   

Postanawiam więc zcząć od tematów bliższych nam, czyli od spraw dotyczących regionu Europy Wschodniej. 


Witam pana, tu Rafał Betlejewski z polskiego radia RDC z Warszawy...


Noam Chomsky: A tu Noam Chomsky. 

Rafał Betlejewski:  Cieszę się, jestem niezwykle podniecony mogąc rozmawiać z panem, gdyż jest pan jasną gwiazdą na moim niebie. 

Noam Chomsky: Dziękuję. 

Rafał Betlejewski:  Jak się pan dziś miewa?

Noam Chomsky: OK.

Rafał Betlejewski:  Świetnie pana słyszeć. Panie Chomsky, dał pan mi tylko pół godziny na rozmowę więc musimy zaczynać, gdyż mógłbym mieć do pana milion pytań, a coś musiałem wybrać...

Noam Chomsky: Zaczynajmy więc. 

Rafał Betlejewski:  Wiem, że pana rodzina, mama i tata, są z tej części świata. Tata urodził się na Ukrainie, a mama na Białorusi, prawda?

Noam Chomsky: Zgadza się. 


Rafał Betlejewski:  Czy ma pan jakiś sentyment do tej części świata?

Noam Chomsky: No cóż... moja mam przyjechała do Stanów, gdy była jeszcze niemowlęciem, mój ojciec natomiast gdy miał siedemnaście lat. Uciekał. Nie chciał nawet rozmawiać o dzieciństwie. Najwyraźniej były to przykre wspomnienia. Więc nie, raczej nie mam specjalnego sentymentu. 

Rafał Betlejewski:  Czy był pan kiedyś w naszych rejonach? W Polsce, na Ukrainie lub Białorusi?

Noam Chomsky: Prawdę mówiąc nie. Pierwszy raz, gdy podjąłem próbę wyprawy do Europy Wschodniej w roku 1968mym, do Czechosłowacji, odmówiono mi wizy a później, jeszcze tylko raz zdarzyło mi się być w regionie - kilka lat temu na Węgrzech. 

Rafał Betlejewski:  To przykry zbieg okoliczności w takim razie, gdyż w tym roku przez Polskę przetoczyła się wielka fala antysemityzmu. Wielu polskich żydów musiało opuścić Polskę i wyjechać do Izraela lub Stanów Zjednoczonych. Czy to właśnie obawa przed antysemityzmem powstrzymuje pana przed podróżą do Polski?

Noam Chomsky: Nie, nie myślę tak o Polsce. I nie unikałem podróży do Europy Wschodniej z tego powodu. Po prostu mam bardzo napięty kalendarz, setki zaproszeń, z których tylko część mogę zrealizować. Ale postaram się przyjechać kiedyś. 

Rafał Betlejewski:  Tym bardziej dziękuję za znalezienie czasu na tę rozmowę. Czy patrzy pan na to, co dzieje się na Ukrainie?

Noam Chomsky: Tak, oczywiście. 

Rafał Betlejewski:  Co się tam dzieje, w pana opinii?

Noam Chomsky: Najwyraźniej kraj się podzielił na wschodnią część, tę z ciężkim przemysłem, która chce zbliżenia z Rosją oraz zachodnią część, która dąży do Europy. 

Rafał Betlejewski:  Czy myśli pan, że dojdzie do trwałego rozpadu Ukrainy na dwa państwa?

Noam Chomsky: Domyślam się, że Ukraina pozostanie zjednoczona, że pojawi się jakieś polityczne rozwiązanie, które zbliży Ukrainę do Unii Europejskiej bez zrywania jej kontaktów z Rosją. Ukraina jest wciśnięta pomiędy te siły i znajduje się w trudnej sytuacji. Musimy pamiętać, że po upadku Związku Radzieckiego, Europa, a szczególnie ta zmilitaryzowana Europa, czyli NATO, rozszerza się w kierunku wschodnim. To jest pogwałcenie obietnic złożonych Gorbaczowowi podczas zjednoczenia Niemiec. Oczywiście to nie może się podobać Rosjanom. Dla nich to zagrożenie. 

Rafał Betlejewski:  Wielu polskich polityków jeździ na Ukrainę starając się wspierać opozycję antyrządową. Czy myśli pan, że to właściwe postępowanie?

Noam Chomsky: Wydaje mi się, że obie strony mają swoje racje. Gdybym to ja mieszkał na Ukrainie wolałbym związać się z Unią Europejską ale nie jestem pracownikiem przemysłu na wschodniej Ukrainie. Oni mogą uważać inaczej. 

Rafał Betlejewski:  Zimna wojna się zakończyła, ale Rosja wydaje się odzyskiwać moc. Nie jest tym, czym była kiedyś, ale nie chwieje się już w posadach. Jaka jest w związku z tym amerykańska strategia dla tej części świata. Czy zostaliśmy zapomniani?

Noam Chomsky: Amerykańska strategia była i jest jasna od 1989 roku, od upadku Związku Radzieckiego. Po pierwsze chodzi o to, by zapewnić amerykańską kontrolę nad Europą - i taka jest rola NATO, które nie jest żadnym sojuszem obronnym, z pewnością nie teraz, a po drugie, by rozszerzyć kontrolę militarną jak najdalej na wschód. To się zaczęłó natychmiast po 1989 roku z kwestią zjednoczenia Niemiec. Jak pan pamięta, Gorbaczow zgodził się na zjednoczenie Niemiec, co było olbrzymim wyzwaniem dla Rosji - gdyż w końcu Niemcy zdewastowały Rosję kilka razy w ciągu ubiegłego stulecia, a jako część zachodniego sojuszu mogły znowu stać się niebezpieczne, no ale Gorbaczow się zgodził pod warunkiem - jak to zostalo wyrażone - że NATO nie przesunie się nawet o  cal w stronę Wschodu. Rosjanie mieli na myśli Niemcy Wschodnie, nie spodziewając się, że NATO rozszerzy się nawet dalej. Stany zjednoczone w osobach Georga Busha i Sekretarza Stanu Jamesa Bakera przyjęli takie ustne zobowiązanie - że NATO nie pójdzie na Wschód, nawet do Wschodnich Niemiec. A jednak natychmiast dokonano takiego rozszerzenia. Gorbaczow był wściekły z tego powodu uważając, że jest to złamanie obietnicy, na co Bush i Baker stwierdzili, że przecież to była tylko umowa ustna i nic nie było na papierze, a jeśli Gorbaczow był na tyle głupi, by w to uwierzyć, to już jego problem. Rzecz jasna NATO rozszerzyło się dalej na Wschód. Pytanie czy rozszerzy się na Ukrainę jest otwarte. To z pewnością odczytywane jest w Moskwie jako zagrożenie bezpieczeństwa. Ale to jest właśnie realizacja doktryny amerykańskiej dominacji nad tym regonem. 

Rafał Betlejewski: Oczywiście wie pan, że Polska jest częścią NATO i Unii Europejskiej w tej chwili...

Noam Chomsky: Tak.

Rafał Betlejewski: ...a ostatnią dużą sprawą, jaką słyszeliśmy od Amerykanów w kontekście globalnej polityki był pomysł rozmieszczenia elementów tarczy rakietowej w Polsce i Czechach. Co pan myśli na ten temat?

Noam Chomsky: Ta sprawa wydaje się dość dobrze wyjaśniona przez analityków wojskowych z obu stron barykady, że tak zwana "tarcza antyrakietowa" jest systemem wspomagającym pierwsze uderzenie z Ameryki. Nikt sobie nie wyobraża, żeby ta tarcza mogła być zaporą dla pierwszego uderzenia z Rosji. Możliwe się wydaje, że tarcza mogłaby osłabić lub zatrzymać uderzenie odpowiadające na pierwszy atak amerykański, następujące po pierwszym uderzeniu. Więc jeśli poczyta pan analizy wojskowe na Zachodzie, bo niestety nie czytam analiz dokonywanych na Wschodzie, tarczę "antyrakietową" często wprost nazywa się elementem uderzenia wyprzedzającego i w tym sensie zagrożenie dla Rosji. 

Rafał Betlejewski: Taka tarcza byłaby więc aktem wrogim w stosunku do Rosji, czy tak?

Noam Chomsky: Ja bym tak to nazwał i jestem pewien, że Rosjanie też tak o tym myślą. Co więcej większość analityków wojskowych choć nie mówi o tym tak wprost, dokładnie to daje do zrozumienia. Taka interpretacja wyłania się z ich analiz. Z pewnością taka tarcza zwiększa amerykańskie możliwości do pierwszego uderzenia. 

Rafał Betlejewski: Jeśli wszedłby pan na chwilę w polskie buty - choć wiem, że to wcale nie jest łatwe dla kogoś mieszkającego w Bostonie - co by pan rekomendował Polsce? Czy zgodziłby się pan z wieloma polskimi politykami, którzy chcą zacieśniania związków z Ameryką, czy też raczej postawiłby pan na Niemcy i Rosję, lub też albo na Niemcy, albo na Rosję?

Noam Chomsky: Polska jest w bardzo złożonej i trudnej sytuacji - polska historia jest najlepszym zobrazowaniem tego. Myślę, że dla Polski najlepszą strategią było by pozostawać w neutralności do wszystkich układów sił i nie jednoczyć się z żadnym z nich na wyłączność. To oczywiście jest karkołomna droga, ale na dłuższą metę to chyba jest najczujniejsze wyjście. 

Rafał Betlejewski: Jaka w pana opinii jest przyszłość Unii Europejskiej? Wielu polskich polityków uważa, że powinniśmy się integrować z Unią i przyjąć Euro. Czy to słuszne myślenie? Czy Unia ma przyszłość?

Noam Chomsky: Jeśli by tylko Unia Europejska przyjęła rozsądne podejście do swoich problemów ekonomicznych, myślę, że miałaby przyszłość. Niestety tak się nie dzieje. Grupa określana mianem "troika", czyli Komisja Europejska, Europejski Bank Centralny i Międzynarodowy Fundusz Walutowy, która rządzi polityką ekonomiczną, prowadzi Europę do katastrofy. Pomysły, by zaciskać pasa podczas recesji są niszczące. W tej chwili nawet Międzynarodowy Fundusz Walutowy sprzeciwia się tym rozwiązaniom i - przynajmniej na poziomie deklaracji - odcina się od "troiki". Wprowadzane rozwiązania mogą być korzystne dla niemieckich banków, ale są szkodliwe dla Europy. Wydaje mi się, że Europa potrzebuje czegoś odwrotnego: czyli stymulacji, która pomogłaby europejskiej gospodarce się podnieść. Zaciskanie pasa tylko wzmocni problemy. Włączenie się do strefy euro w tej sytuacji, wiąże tylko niepotrzebnie ręce krajom, które to zrobią. Choćby nawet chciały uciekać przed problemami, to mają ograniczone możliwości nei mając kontroli nad własną walutą. Gdyby Grecja mogła zdewaluować drahmę może znalazłaby sposób na ucieczkę przed kryzysem. To samo w przypadku Hiszpanii, a może nawet bardziej, gdyż tam gospodarka jest mocniejsza. Ale bez własnej waluty te kraje są skazane na - powiedzmy to wprost - decyzje Bundesbanku. A te decyzje są dewastujące dla peryferyjnych krajów Europy. Północne kraje mają się jeszcze dobrze, ale Grecja, Hiszpania, Portugalia, Irlandia, Włochy, Cypr poważnie cierpią z powodu swoistego "ekonomicznego duszenia". Problemem w tych krajach nie są rządy. Problemem są banki. A w szczególności niemieckie banki. Hiszpania jakoś sobie radziła, także z budżetem, ale pojawiły się niezwykle ryzykowne działania banków, w tym także banków niemieckich, i kiedy nadszedł kryzys to Hiszpania przyjęła na siebie koszty tych transakcji, podczas gdy banki wyszły nietknięte. W Hiszpanii sytuacja jest okrutna. Mamy już całe pokolenie, które zostało stracone w wyniku kryzysu i bezrobocia. Nie ma żadnych obiektywnych przyczyn ekonomicznych dla takiego stanu rzeczy. To wynik niefortunnej strategii rynkowej. 

W tym sensie trzeba przyznać, że amerykański FED prowadzi bardziej konstruktywną politykę niż jego odpowiednik w Europie.  

Rafał Betlejewski:  Co pan ma na myśli?

Noam Chomsky: Amerykański Bank Rezerw Federalnych... No, po pierwsze była pewna stymulacja, może za mała i nie wystarczająca, ale jednak skuteczna. Uratowano kilka milionów miejsc pracy. To nie mogło się przedostać przez amerykański Kongres, ale FED podjął pewne działania by stymulować gospodarkę. FED nie ma zbyt wielkich możliwości, gdyż kraj potrzebuje działania rządu ale luzowanie polityki pieniężnej ma pewnien wpływ... 

Rafał Betlejewski:  Ma pan na myśli dewaluację dolara?

Noam Chomsky:  Nie... dewaluacja dolara byłaby bardzo dobrym pomysłem, ale tego nie robią. Polityka mocnego dolara jest w zasadzie wojną wypowiedzianą amerykańskiej klasie pracującej. Drogi dolar oznacza, że amerykański eksport nie ma szans w konkurencji ze światem. Dlatego wytwórczość się załamuje. Rośnie deficyt. Zdewaluowanie dolara byłoby słusznym ruchem, na co zwraca uwagę więlu ekonomistów. Ale instytucje ekonomiczne, które mają olbrzymią władzę w Stanach Zjednoczonych nie chcą tego. Polityka mocnego dolara, która sięga czasów Clintona była katastrofalna dla amerykańskich robotników. Z tego właśnie powodu klasa średnia i pracownicza straciła grunt pod nogami w ciągu ostatnich piętnastu lat. 95% dochodów trafia do 1% społeczeństwa. 

Rafał Betlejewski: Czy Ameryka to ciągle demokracja? W kraju w którym potrzeba miliarda dolarów, by zostać prezydentem, czy można mówić jeszcze o demokracji?

Noam Chomsky: To jest formalna demokracja ale w istocie to plutokracja, czyli system rządów bogatej mniejszości. Można to łatwo prześledzić porównując wskaźniki żądań społecznych i realizowanej polityki. To zresztą temat często podejmowany w badaniach akademickich. Oba te zjawiska dają się dość dobrze mierzyć: żądania społeczne wychodzą w wielu wiarygodnych badaniach, a realizowana polityka jest dość dobrze obserwowalna, można je więc porównywać. I rezultaty są niezwykłe. Ostatnia bardzo dobra publikacja Martina Gillensa i Larry'ego Bartelsa pokazuje, że większość społeczeństwa, czyli ponad 70% ludzi zajmujących najniższe pozycje na tabeli dochodów nie mają żadnego wpływu na realizowaną politykę. Ich żądania są całkowicie pomijane. A w miarę posuwania się do góry listy płac wpływ staje się większy. Dopiero potrzeby tych na samym szczycie okazują się być zbieżne z polityką państwa. Oni dostają to, czego chcą. I to widać bardzo jasno. Weźmy na przykład debatę budżetową - są w niej dwa zasadnicze zagadnienia: pierwsza istotna dla społeczeństwa, a druga istotna dla instytucji finansowych. Otóż dla społeczeństwa, co pokazują badania, najważniejsze jest zatrudnienie. A dla instytucji finansowych deficyt. I w zasadzie cała dyskusja publiczna skupia się na deficycie. Weźmy politykę podatkową. Jak pan wie, w ciągu ostatnich dziesięciu lat stopy podatkowe dla najbogatszych i dla korporacji uległy radykalnemu obniżeniu, co się ma nijak do tego, czego żąda społeczeństwo. Mamy badania pokazujące nastroje od 35 lat - i tam widać z całą dobitnością, że społeczeństwo żąda wyższych podatków dla bogatych i dla korporacji. Jednak strategia ekonomiczna jest odwrotna. Tak samo rzecz się ma z każdą inną sprawą. Płaca minimalna zmniejszyła się znacznie w ciągu ostatniego pokolenia. Znaczna część społeczeństwa uważa, że płaca minimalna jest kluczem do wzrostu gospodarczego, no i co? figa. Bogaci tak nie uważają. 

Czyli w Ameryce mamy plutokrację w formie demokracji. Część komentatorów nazywa tę sytuację "neo-demokracją" w odniesieniu do "neoliberalizmu".

Rafał Betlejewski:  Czyli amerykańska demokracja została "uprowadzona", porwana przez bogatych?

Noam Chomsky: Dokładnie. Demokracja została uprowadzona. 

Rafał Betlejewski:  Proszę mi więc wytłumaczyć, jeśli większość społeczeństwa została pominięta, kto rządzi Ameryką?
  
Noam Chomsky: Mały procent ekstremalnie bogatych i uprzywilejowanych. 

Rafał Betlejewski:  A gdybyśmy mieli to opisać instytucjami, strukturą społeczną?

Noam Chomsky:  Głownie instytucje finansowe, które w ciągu ostatnich 30 - 40 lat rozrosły się nieprawdopodobnie. W ciągu ostatniego zalamania w roku 2008, za które to załamanie są w dużej mierze odpowiedzialne, ponad 40% zysków przedsiębiorstw należało wlaśnie do nich. To jest niezwykła potęga w rękach instytucji, które właściwie nie wkładają nic do gospodarki. A może nawet jej szkodzą. 

Rafał Betlejewski: No więc tak, jesteśmy w Polsce i patrzymy na USA jako na gwaranta demokracji i wolności na świecie. Ale czy Ameryka rzeczywiście jest w stanie rozprzestrzeniać wolność i demokrację na świecie, skoro sytuacja wewnętrzna w tym kraju ma mało wspólnego z demokracją?

Noam Chomsky: No cóż, spójrzmy na to, co nazywamy "rozprzestrzenianiem" demokracji. Rzecz jasna rząd amerykański deklaruje, że chce rozprzestrzeniać demokrację na świecie, ale każdy system władzy opowiada takie rzeczy. Nawet Stalin opowiadał to samo. Ale trzeba patrzeć na fakty a nie na retortykę. A fakty są poznane. Mamy tutaj świetny program badawczy na temat "rozprzestrzeniania" demokracji. Najwyżej cenioną pracą na ten temat jest praca Promoting Democracy and Fighting Terror, Thomasa Carothersa, który nota bene jest konserwatystą, albo neo-Reaganinem i pracował w Departamencie Stanu za czasów Reagana zajmując się promocją demokracji. To dobry naukowiec. Ceniony. Był też w Fundacji Corneagie finansującej ruchy demokratyczne. I z jego pracy widać wyraźnie, że USA wspiera demokrację tylko tam, gdzie zgadza się to z celami amerykańskiej polityki ekonomicznej i militarnej. Nie jest to może wielkie zaskoczenie dla kogoś, kto rozumie, jak działają systemy władzy, ale to oznacza, że nie ma żadnego rzeczywistego wysiłku do promowania demokracji jako takiej.  

Rafał Betlejewski: Jak to się więc dzieje, że my na świecie wierzymy w tę retorykę. To jest dla mnie ciągle zadziwiające: fakty mówią jedno, a retoryka co innego, jednak my ciągle kupujemy tę retorykę. Ja się to osiąga?

Hugo Chavez prezentujący 
książkę Chomskiego

Noam Chomsky: Przede wszystkim trzeba chyba zweryfikować to "my". Ma pan w tym względzie rację w odniesieniu do Wschodniej Europy. Dla Was, na przykład w Polsce, wrogiem była Rosja, więc macie tendencję by wierzyć, że to co mówi wróg Rosji jest prawdą. Ale jeśli przeniesie się pan do Południowej Ameryki, czyli w rejon wpływu amerykańskiego, już pan tego nie usłyszy. Usłyszy pan coś innego. Ich doświadczenie podpowiada, że USA zabijają demokrację. Środowisko akademickie jest dość dobrze zorientowane, że w epoce poststalinowskiej, czyli mniej więcej od lat 60tych, poziom tortur, przemocy, brutalizacji i zabójstw dokonywanych na przykład na intelektualistach, znacznie przewyższa to, co działo się we Wschodniej Europie.  

Rafał Betlejewski: Tak, to są bardzo smutne sprawy. Proszę mi więc powiedzieć, słyszymy teraz, że Barack Obama dogaduje się jakoś z Iranem. Jaki będzie rozwój wypadków w tym rejonie świata. W Syrii udalo się odwlec interwencję przynajmniej na jakiś czas. Jakie będą kolejne posunięcia USA?

Noam Chomsky: Musimy się zastanowić, co w zasadzie jest do osiągnięcia w Iranie. USA są zdeterminowane by uniemożliwić Iranowi osiągnięcie stanu określanego jako "zdolność atomową". Taką zdolność ma wiele krajów na świecie. Chodzi o zdolność do wyprodukowania broni atomowej, jeśli by nastąpiła taka wola. To nie do końca to samo, co posiadanie broni nuklearnej. USA nie chcą, by Iran osiągnął tę zdolność. Pytanie, czy Iran w ogóle chce mieć broń nuklearną pozostaje nierozstrzygnięte. Amerykański wywiad tego nie wie. Ale czy chcą osiągnąć "zdolność nuklearną" - to już jest całkiem prawdopodobne. Jeśli spojrzy się na strategiczną pozycję Iranu, można łatwo zrozumieć czemu. Iran jest otoczony przez kraje, które dysponują bronią nuklearną i są nieprzyjazne. Izrael ma broń nuklearną i wielokrotnie groził Iranowi atakiem. USA ciągle grożą Iranowi atakiem w słowach: "rozważamy wszystkie możliwości". Trzeba pamiętać, że już samo grożenie użyciem broni jest pogwałceniem prawa międzynarodowego, które zakazuje tego rodzaju gróźb. Pakistan ma broń nuklearną. To samo Indie. Ani Pakistan ani Izrael nie podpisały umów o nierozprzestrzenianiu broni masowego rażenia. Iran natomiast podpisał. Na granicach Iranu, w Iraku i Afganistanie stacjonują wojska okupacyjne należące do wrogiej armii, czyli Stanów Zjednoczonych.  To nie jest wygodna sytuacja. Dlatego też szansa, że Iran chciałby mieć jakiś sposób odstraszania nie jest mała. Zauważmy, że wywiad amerykański donosi, że w ich ocenie realne zagrożenie ze strony konwencjonalnej armii irańskiej jakimś nagłym atakiem wypadowczym jest minimalne, gdyż Iran nie ma takich zdolności. Iran ma małe wydatki na zbrojenia nawet jak na skalę swojego regionu.  Nie ma też historii agresji militarnej. Jego doktryna militarna jest zasadniczo obronna. Wiadomo też, że jeśliby Iran próbował stworzyć broń nuklearną - na co nie ma dowodów - włączyłby tę broń w swoją strategię odstraszania. USA nie chce pozwolić, by Iran miał tę zdolność odstraszania ataku, gdyż chce zachować dla siebie i swoich aliantów w regionie, czyli Izraela, możliwość  zaatakowania Iranu w razie potrzeby. O to tu chodzi. 

Rafał Betlejewski: Czy zgodziłby się pan z teorią, że dłuższą metę celem jest zjednanie sobie Iranu, by odwrócić go przeciwko Rosji?

Noam Chomsky: Myślę, że to byłoby bardzo dobre rozwiązanie dla rządu USA w dłuższej perspektywie ale to raczej odległa możliwość. Na razie raczej chodzi o to, by Iran nie osiągnął stanu umożliwiającego mu odstraszanie ewentualnej przemocy i wojny na swoim terytorium. Spójrzmy na ten region: są tylko dwa kraje, które wielokrotnie dokonywały aktów agresji, terroru i przemocy w tamtej części świata. To USA i Izrael. Nie Iran. Taka jest rzeczywistość. I teraz te kraje siedzą Iranowi na granicach. 

Rafał Betlejewski: Czy słyszał pan pogłoskę o tym, że Hillary Clinton uczestniczyła w wypadku lotniczym w Iranie?

Noam Chomsky: Są takie pogłoski, ale nie widziałem żadnych wiarygodnych doniesień na ten temat. 

Rafał Betlejewski: Pozwoli pan, że zmienię temat i zapytam o pana. Patrząc wstecz na swoje życie, czy wydaje się panu, że osiągnął pan cele, które przed sobą postawił? Czy jest pan zadowolony z tego, co pan osiągnął? 

Noam Chomsky: Myślę, że miałem pewne sukcesy... mógłbym o nich opowiedzieć, ale te większe cele... nie, te pozostają nieosiągnięte. Świat nie jest taki, jakim chciałbym go widzieć. Oczywiście pyta pan o niwę polityczną?

Rafał Betlejewski: Oczywiście, gdyż na niwie naukowej w badaniach nad językiem osiągnął pan więcej niż inni naukowcy. 

Noam Chomsky: No może pan przesadza, ale rzeczywiście na tym polu dokonał się duży rozwój. Ale na niwie stosunków międzyludzkich było także trochę osiągnięć. Nie uważam się za ich sprawcę, ale ruchy społeczne, aktywizm społeczny, ruchy pacyfistyczne, praw obywatelskich były bardzo żywe i przez lata osiągnęły pewne sukcesy... choć w ograniczonym zakresie. 

Spójrzmy na to, co było ostatnio na pierwszych stronach gazet, czyli na Południową Afrykę. Nelson Mandela był bez wątpienia wielką postacią. Powinniśmy jednak pamiętać o tym, co jest pomijane w rozmowie, że Stany Zjednoczone popierały apartheid do samego końca. Prezydent Reagan osobiście był wielkim zwolennikiem apartheidu, a nawet zawetował rezolucję ONZtu powołującą sankcje wobec reżimu w 1988 roku, czyli u jego schyłku. Waszyngton i administracja Ronalda Reagana uznała Afrykański Kongres Narodowy za najgorszą organizację terrorystyczną na świecie, natomiast Nelson Mandela został skreślony z amerykańskiej listy osób uznawanych za terrorystów zaledwie pięć lat temu. Taka jest nasza historia. W końcu apartheid został przezwyciężony po niezwykłym wysiłku afrykańskiego społeczeństwa i pomocy międzynarodowej. Obalenie apartheidu było wielkim osiągnięciem. 

Z drugiej strony trzeba zrozumieć rzeczywistość: Apartheid został obalony przy pomocy transakcji pomiędzy społecznością międzynarodową a białą uprzywilejowaną mniejszością. Transakcja była taka, że system się zmieni, ale socjoekonomiczna sytuacja pozostanie nieruszona. Oznacza to, że mamy teraz kilka czarnych twarzy za szybami limuzyn, ale masy społeczne ciągle cierpią z tych samych przyczyn co kiedyś: bezrobocia, braku perspektyw i skrajnej nędzy. 

Rafał Betlejewski: Byłem w Południowej Afryce kilka razy i na własne oczy widziałem to, o czym pan mówi. Ale chciałbym jeszcze panu zadać ostatnie pytanie: jak pan reaguje na krytycyzm skierowany pod pana adresem, że mógł pan zrobić więcej, by ruch Okupuj Wall Street stał się rzeczywistą siłą polityczną. 

Noam Chomsky: No coż, zrobiłem, co mogłem. Być może mogłem zrobić więcej. Ale nie dotarł do mnie ten krytycyzm, gdyż byłem zbyt zaangażowany. 

Rafał Betlejewski: Krytycyzm sprowadzał się do tego, że mógł pan być może podpowiedzieć jakiś pomysł polityczny, który mógłby zostać wykorzystany przez młodych ludzi do przekształcenia ruchu Okupuj w jakąś rzeczywistą siłę polityczną. Trochę jak Partia Herbaciana, która jednak zdołała wprowadzić do parlamentu swoich przedstawicieli. W tym sensie ruch Okupuj był porażką. 

Noam Chomsky: Nie, nie uważam, żeby Okupuj byl porażką. I zupełnie nie można tego ruchu porównywać do Partii Herbacianej, która ma olbrzymie zaplecze finansowe. W ruchu Okupuj byli młodzi ludzie, którzy z definicji nie mają nic lub prawie nic, a jednak udało im się pewne rzeczy osiągnąć, bez tych niezmiernych zasobów finansowych w gestii Partii Herbacianej czy innych ruchów reakcyjnych. Myślę, że zbudowano pewną bazę pod dalsze działanie. Nie sądzę, by czekano na jakieś przeslanie polityczne ode mnie czy kogokolwiek innego. To byli ludzie niezależni. Oczywiście byłem zaangażowany, przemawiałem wielokrotnie, ale nie byłem kimś, kto mógłby zaoferować jakiś polityczny program. 

Rafał Betlejewski: Dziękuję pan serdecznie za rozmowę. I chciałbym pana przy okazji zapewnić, że jest pan mile widziany w Polsce zawsze, gdyby zechciał pan tu przyjechać. 

Noam Chomsky: Mam nadzieję, że to kiedyś będzie możliwe. Dziękuję bardzo. 

Z angielskiego tłumaczył Jason Polak

-----------------