środa, 18 grudnia 2013

Daniel Somers: Przykro mi, że tak to się musi zakończyć...

 List samobójczy Daniela Somersa



Daniel Somers był weteranem operacji Iracka Wolność. Był częścią jednostki wywiadowczej Task Force Lightning. W latach 2004-2005 został przydzielony głównie do Human Intelligence Tactical Team ( THT) w Bagdadzie, w Iraku, gdzie przeprowadził ponad 400 misji bojowych jako strzelec karabinu maszynowego w wieżyczce Humvee. W tym czasie rozmawiał z wieloma Irakijczykami, od zaniepokojonych obywateli do liderów społecznych i przedstawicieli rządu a także uczestniczył w przesłuchaniach kilkudziesięciu powstańców i osób podejrzanych o terroryzm. W latach 2006-2007 pracował dla Wspólnego Dowództwa Operacji Specjalnych (JSOC) i prowadził Centrum Wywiadowcze w północnym Iraku. Oficjalnie występował jako starszy analityk Lewantu. Daniel cierpiał z powodu stresu pourazowego, a także zdiagnozowano u niego pourazowe uszkodzenia mózgu i inne problemy związane z uczestnictwem w wojnie. 

W dniu 10 czerwca 2013 r. Daniel Sommers - wówczas trzydziestoletni - założył swój galowy mundur, usiadł do biurka w swoim domu w Phoenix w Arizonie i napisał list do swojej żony Andżeliny, którą poznał jeszcze w liceum. Natsępnie wyjął z szuflady pistolet, przystawił sobie do skroni i wystrzelił. 

Andżelina Somers, wstrząśnięta decyzją mężą, wyraziła zgodę na publikację jego ostatnich słów uważając, że świat powinien poznać prawdę o irackiej wojnie. 

Oto ten list:

Kochana Andżelino,

Przykro mi, że tak to się musi zakończyć...

Daniel był także muzykiem

Ale faktem jest, że od dawna, moją jedyną motywacją do wstawania każdego rana, było to, żeby zaoszczędzić Ci nieprzyjemnej konieczności pogrzebania mnie. Jednak mój stan się pogarszał i odkryłem w końcu, że ta motywacja już nie wystarcza, by żyć dalej. Niestety nie polepsza mi się i spójrzmy prawdzie w oczy: nie polepszy się już, a co więcej, zapewne wkrótce całkiem się rozpadnę. Doszedłem więc do jedynego logicznego wniosku, że lepiej będzie zakończyć to szybko i sprawnie, zamiast ciągnąć to nie wiadomo po co i jak długo. 

Będzie Ci smutno i przykro z mojego powodu, ale po jakimś czasie zapomnisz i nauczysz się żyć dalej. To dużo lepsze rozwiązanie, niż gdybym miał Cię ciągnąć za sobą na dno rozpaczy. Nie mogę Ci tego zafundować, gdyż Cię kocham, żono. Sama odkryjesz, że to dużo lepsze rozwiązanie, gdy zobaczysz, że uwolniłaś się ode mnie, że nie musisz się mną zajmować, ani nawet o mnie myśleć. Zobaczysz, beze mnie Twój świat będzie lepszy. 

Naprawdę próbowałem. Próbowałem to ciągnąć jakoś przez ponad dziesięć lat. Każdy dzień jest świadectwem, że bardzo się starałem ukryć swoje koszmary w skrytości ducha i udawać, że ciągle jestem dla Ciebie oparciem. Zamiast mnie był manekin. Prawdę mówiąc, nie ma mnie już od dawna. Bardzo dawna. 

Moje ciało stało się dla mnie klatką, źródłem problemów i ciągłego bólu. Moja choroba przynosiła mi cierpienie, którego nie mogły uśmierzyć żadne leki i na którą nie było ratunku. Co dzień czułem rozdzierającą agonię w każdym zakończeniu nerwowym. Mój umysł to wysypisko śmieci, przesiąknięte wizjami horrorów, ogarnięte smutkiem, płożącym się strachem pomimo wszystkich tych środków przepisywanych przez lekarzy. Najprostsze rzeczy, które innym nie sprawiają kłopotu są dla mnie nieosiągalne. Nie potrafię się śmiać, nie potrafię płakać. Z trudnością wychodzę z domu. Nic mi nie sprawia przyjemności. Po prostu zabijam czas zanim będę mógł się znowu położyć do łóżka i wreszcie zasnąć. Teraz, kochana, chcę zasnąć na zawsze. 

Nie wiń siebie za to. To nie Twoja wina. To wina wojny. Podczas mojej pierwszej służby w Iraku zmuszano mnie, żebym robił rzeczy, których potworność jest trudna do wyjaśnienia. Zbrodnie wojenne. Zbrodnie przeciwko ludzkości. Pomimo, że się do tego nie zgłaszałem, a nawet próbowałem się przeciwstawiać, po prostu są takie historie, z których nie ma już powrotu. Zabijam siebie z przekonaniem, że dalsze życie z pamięcią o tym, co tam widziałem, byłoby dowodem na to, że jestem psychopatą. To są rzeczy, o których się nie słyszy i o których większość ludzi nie ma pojęcia... 

Zmusili mnie do tego. A potem zmusili mnie, żebym zacierał ślady i kłamał w tych sprawach. To wykracza po za to, czego może żądać od żołnierza ojczyzna. A potem ta sama ojczyzna opuściła mnie. Nie znalazłem pomocy, a nawet uniemożliwiono mi poszukiwanie pomocy na własną rękę nasyłając na mnie skorumpowanych agentów DEA. Na nich spada wina za moją śmierć. 

Te wszystkie moje zdrowotne powikłania... nikt mi nie chciał pomóc. Być może gdyby rząd nie zmarnował ostatnich dwudziestu lat zaprzeczając, że w ogóle istnieje coś takiego jak zespół stressu pourazowego, mieliby już dziś jakieś skuteczne leczenie na tę chorobę. Te moje obrażenia mózgu, których nikt tak naprawdę nie chciał przebadać. Wiem tyle, że należała mi się natychmiastowa pomoc medyczna, której mi nie zapewniono. 


No i wtedy pojawiło się DEA - departament zwalczania przestępczości narkotykowej - które wytworzyło taki klimat w naszym kraju, że lekarze boją się wypisywać recepty na leki, które mogłyby pomóc kontrolować symptomy choroby. Wszystko to w imię walki z fikcyjną "epidemią niepotrzebnych recept", co ma się ni jak do wiedzy medycznej. Może gdybym miał właściwe lekarstwa w odpowiednich dawkach udałoby mi się wyprodukować z siebie jeszcze kilka uczciwych lat życia. Ale nawet to jest za wiele żeby oczekiwać od reżimu zbudowanego na przekonaniu, że cierpienie uszlachetnia, a pomoc jest dla mięczaków.

Jednak kiedy ciśnienie jest zbyt wielkie nawet dla twardzieli, te kilka drobnych spraw potrafi wypchnąć człowieka ponad krawędzią w przepaść. 

Czy kogoś może dziwić w takim razie, że według najnowszych statystyk 22 weteranów z Iraku dziennie odbiera sobie życie? Czyli ginie nas więcej niż zginęło dzieci w zamachu w Sandy Hook. Każdego dnia! Gdzie niby są te wielkie programy opieki? Czemu prezydent nie stoi razem z rodzinami pokrzywdzonych? Może dlatego, że nie zabija nas jakiś szaleniec z bronią, tylko umieramy po cichu jako ofiary jego systemu dehumanizacji, odrzucenia i obojętności.

Jesteśmy pozostawieni sami sobie na pastwę bólu, nieszczęścia, biedy i hańby. Zapewniam Cię, kochana, że jeśli te statystyki kiedyś się obniżą, to tylko dlatego, że ci, którzy zostali popchnięci najdalej, dawno już nie będą żyć. 

I w imię czego właściwie? W imię religijnego szaleństwa Busha? Nabitej kabzy Cheneya i jego korpo-kolegów? Czy jesteśmy ceną ich wariactwa i chciwości? 

Po tym, jak wróciłem z pierwszej misji, starałem się jakoś zapełnić pustkę. Chciałem uzyskać jakiś wpływ, żeby jakoś naprawić szkody przez siebie wyrządzone. Pojechałem drugi raz, bo mi się wydawało, że będę mógł ratować innych. Ale żadne uratowane życie nie wróciło życia tym, którzy już zostali zabici. Chciałem zastąpić niszczenie tworzeniem. Na chwilę nawet dało mi to pewną radość, ale nie trwało zbyt długo, gdyż ciągle miałem wrażenie, że to wszystko co robię, to moje "zwyczajne życie" tylko obraża tych, których własnoręcznie zabiłem. Jak niby mam zajmować się swoimi sprawami, kiedy wdowy i sieroty po zamordowanych przeze mnie ludziach zmagają się z niedolą. Gdyby zobaczyli mnie tu, na przedmieściach, jak w wygodnym domku próbuję grać na gitarze i wymyślam piosenkę, zatrzęśliby się z oburzenia. I całkiem słusznie. 

Myślałem, że może nakręcę film o tym, co robiłem, że odsłonię w nim całą prawdę, że zaapeluję nim do tych ludzi, których skrzywdziłem, ale nawet ten projekt się rozlazł. Obawiam się, że robienie filmu wymaga współpracy z ludźmi, którzy zwyczajnie nigdy nie pojmą tego, jak tam jest, bo nigdy tam nie byli i skończy się zwyczajnym biciem piany. 

Na koniec miałem jeszcze myśl, by zrobić coś wielkiego. Iść na "ostatnią misję". Wiem, że mam w sobie pociąg do rzeczy wielkich, dotykających życia i śmierci. Jakkolwiek jednak ta myśl, by wykorzystać moje umiejętności, doświadczenie i instynkt mordercy wydaje się pociągająca, to niestety nie jest to myśl realistyczna. Nie wiem, jak miałbym to sfinansować, logistycznie pospinać i przeprowadzić, a i tak na końcu wylądowałbym w worku na trupy, okrzyknięty terrorystą. Zresztą mam już dość zabijania. Nie umiem... nie chcę...

No i tak zostałem z niczym. Zbyt mocno wciągnięty w wojnę by żyć w czasach pokoju, zbyt sponiewierany by wrócić na wojnę. Nie tylko ja skorzystam na mojej śmierci. Także i świat będzie lepszy beze mnie. 

Tak oto jestem na swojej "ostatniej misji". To nie będzie samobójstwo. To będzie zabicie z miłosierdzia. Wiem, jak się zabija. Wiem, jak to zrobić, żeby nie było bólu. Pomyśl, że to było szybkie i że nie odczuwałem cierpienia. Teraz jestem wolny. Życie już mnie nie boli. Nie mam już koszmarów, fleszbeków i halucynacji. Nie mam już depresji i nie boję się. Nie martwię. Jestem wolny. 

Chciałbym, żebyś cieszyła się razem ze mną. To będzie dla mnie najlepsza żałoba.

Twój,

Daniel. 

--

Z angielskiego tłumaczył Jason Polak

------

1 komentarz:

  1. Moglibyśmy żyć w szczęściu. A umieramy na raty lub od razu. To wszczynający wojny zabijają. Dojrzałość to także wielka odpowiedzialność, empatia. A ciężar odpowiedzialności za popełnione zło może być nie do udźwignięcia. Ten chłopak to ofiara. To nie on jest winien, mimo że bierze winę na siebie i ginie pod jej ciężarem.

    OdpowiedzUsuń