wtorek, 19 listopada 2013

Drony zamiast tortur

Rozmowa z panią Lettą Tayler z Human Rights Watch w Nowym Yorku, autorką raportu na temat amerykańskich ataków z samolotów bezzałogowych, tak zwanych dronów, w Yemenie. 

Rafał Betlejewski: Przejrzałem raporty Human Rights Watch i Amnesty International na temat amerykańskich ataków przeprowadzanych za pomocą samolotów bezzałogowych i rakiet HellFire na terenie Pakistanu i Yemenu. Pani raport dotyczy tego, co drony robią w Yemenie. Zacznijmy naszą rozmowę od ustalenia podstawowych faktów, to znaczy od kiedy bezzałogowe samoloty są wykorzystywane do zdalnego zabijania ludzi?

Letta Tayler, Human Rights Watch: Ten rodzaj wojny rozpoczął się za prezydentury Georga Busha. Ale program naprawdę nabrał rozmachu za prezydentury Baracka Obamy. Właściwie od pierwszego dnia jego urzędowania ataki dronów na Pakistan bardzo się nasiliły. Drony stały się bronią wyboru dla prezydenta Obamy jako sposób na zwalczanie terroryzmu. Drony mają zastąpić tak zwane "czarne miejsca", czyli punkty przesłuchiwania pochwyconych za terroryzm, w których za czasów Busha dochodziło do tortur. Obama wybrał drony, gdyż uznał, że jest to niezwykle precyzyjny system - ale jak każad broń, jest tylko tak dobra, jak dobre jest rozpoznanie celów na ziemi. I z naszej wiedzy wynika, że drony zabijają cywilów a nie tylko cele wojskowe. Wiemy także, że te cele, czyli ludzie, którzy zostali uznani za cele, wcale nie mieli militarnego znaczenia w sensie prawa wojennego. Myślę więc, że prezydent myli się, sądząc, że drony to broń "sterylna", jak się o niej mawia w sensie nieszkodliwości dla cywilów lub konsekwencji politycznych. 

RB: Mówi pani więc, że użycie dronów zastąpiło wsześniejszą praktykę porywania terrorystów? Chodzi mi o to, że wcześniej slużby amerykańskie porywały ludzi podejrzanych o działalność terrorystyczną, by osadzić ich w Guantanamo, lub innych tego typu miejscach, jak choćby polskie więzienia w Starych Kiejkutach. Mówi pani, że prezydent Obama woli zabijać ich na odległość raczej niż porywać?

Jemen

LT: Tak, można to stwierdzić, że zabijanie jest preferowane pod rządami prezydenta Obamy. Administracja Obamy twierdzi, że zabija tylko tych terrorystów, których nie może pojmać i że jeśli tylko istnieje możliwość pojmania kogoś, stosuje się taką technikę. Rząd twierdzi też, że zabija tylko tych ludzi, co do których ma pewność, że stanowią bezpośrednie zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych. Niestety z moich badań w Yemenie wynika coś odwrotnego. Zabici ludzie mogli być pojmani. Nie twierdzę, że tak było w każdym przypadku, gdyż prześledziłam sześć z osiemdziesięciu ataków, trudno mi więc mówić o trendach, ale ludzie zabici w atakach, które badałam, mogli byli być pojmani. Po prostu zabicie ich było wygodniejsze także z powodów politycznych. 

RB: Proszę nam wyjaśnić, bo może nie wszyscy mają czytelny obraz, jak taka zdalna broń działa?


LT: Drony to zdalnie sterowane samoloty bezzałogowe wyposażone w rakiety znane jako Hellfire (ognie piekielne). Piloci tych samolotów pracują w bazach oddalonych o tysiące mil od miejsca ataku. Mogą się znajdować w USA lub innych tajnych amerykańskich bazach. Operatorzy widzą pole działania na ekranach swoich monitorów. Na podstawie tych obrazów podejmują decyzję o ataku - zupełnie jak w grach komputerowych, które wszyscy znamy. W tym przypadku jednak to nie są gry tylko prawdziwa broń, która zabija ludzi.


RB: Czy myśli pani, że to oddalenie pilota od pola działań zbrojnych o tysiące mil, rodzi jakieś zastrzeżenia etyczne?

No cóż, to nie są pytania, którymi zajmujemy się w Human Rights Watch, ta ocena leży poza naszymi kompetencjami, ale tak, można zauważyć rosnące zaniepokojenie konsekwencjami etycznymi takiego oddalenia i rozłączenia się z konsekwencjami własnego działania. Wielu krytyków podnosi argument, że zabijania za pomocą takiej broni stało się po prostu zbyt proste. Nie ma ryzyka na polu bitwy więc żołnierze nie muszą przedsiębrać takich środków ostrożności jakie musieli by stosować, gdyby byli na miejscu.


RB: Proszę powiedzieć, gdzie dochodzi do ataków przy pomocy dronów?

LT: Najczęściej dochodzi do nich w Pakistanie. Oblicza się, że USA dokonało setek ataków na teren tego państwa zabijając tysiące ludzi. Nie znamy dokładnych liczb, gdyż Stany Zjednoczone nie ujawniają żadnych informacji, nie przyznają nawet, że w ogóle do takich ataków dochodzi. A to dlatego, że ataki w Pakistanie prowadzone są przez CIA, a wszystko co robi CIA jest tajne. Wzywamy Stany Zjednoczone do przeniesienia tych operacji pod zwyczajne dowództwo wojskowe właśnie dlatego, że wydobycie jakichkolwiek informacji z CIA jest w praktyce niemożliwe. Chcielibyśmy móc zbadać, czy niektóre z tych ataków nie łamią przepisów prawa, a jeśli tak, to jakie działania są podejmowane, by temu przeciwdziałać. W Yemenie, drugim po Pakistanie kraju najczęściej atakowanym, gdzie obliczamy ilość tych uderzeń na 80 przy setkach ofiar śmiertelnych, równie trudno zdobyć jakiekolwiek informacje na ten temat, choć wojsko wykonuje te ataki tylko przy współpracy CIA. Pewna ilość uderzeń z dronów została przeprowadzona w Somalii, a także w Mali - ale o tym praktycznie nie wiemy nic.


-----------------
Czytaj także

RB: Mówi pani o prawie wojennym. Jakie właściwie są prawne podstawy do tych amerykańskich działań?

Ofiara ataku dronów w Jemenie

LT: To jest bardzo skomplikowana sprawa i wiele z tych uzasadnień, które podają amerykańskie władze, są przez nas podważane jako bezzasadne. Ale w skrócie mówiąc administracja USA tłumaczy to w ten sposób, że ma autoryzację kongresu USA - ustawę przegłosowaną kilka dni po atakach na WTC z 11 września 2001 roku. Administracja Obamy podaje także prawo wojenne jako podstawę do swojego działania, czyli coś, co się nazywa Międzynarodowym Prawem Konfliktów Zbrojnych. USA twierdzi, że jest na wojnie z Al Kaidą i jej aliantami, a to są różne organizacje na całym świecie. W Afganistanie walczymy z Talibanem, w Yemenie to już jest Al-Kaida, a w Pakistanie Talibowie i Al-Kaida. W Somalii Al-Shabaab. Narracja jest taka, że te organizacje są dalekie od zwyczajnych sił wojskowych i możemy na nie napadać w każdym miejscu i czasie, gdyż te organizacje są zagrożeniem dla nas i ciągle na nas czyhają. My w HRW nie do końca kupujemy tę argumentację i naciskamy na ujawnienie informacji na temat zagrożeń ze strony wspomnianych organizacji. Przyznajemy, że wiele z tych organizacji przedstawia zagrożenie dla bezpieczeństwa Amerykanów i amerykańskich przedsięwzięć, ale nie zawsze się zgadzamy, że to zagrożenia wymagające przeciwdziałania za pomocą akcji zbrojnych. A jeśli takich zagrożeń nie ma, Stany Zjednoczone nie powinny stsować prawa wojennego do usprawiedliwiania tych ataków.


RB: Czemu?

LT: Ano temu, że prawo wojenne dopuszcza większe straty w ludności cywilnej niż prawo w czasie pokoju. W czasie wojny można zabijać cywilów jeśli te straty są uzasadnione ważnymi celami wojskowymi oraz, jeśli nie udaje się ich uniknąć. To są zawsze bardzo trudne rozstrzygnięcia, niemniej jednak dopuszcza się możliwość wystąpienia strat po stronie ludności cywilnej w konfliktach zbrojnych. Administracja Obamy mówi więc, że straty po stronie ludności cywilnej są rzadkie, ale jeśli następują są właśnie takim efektem ubocznym działań zbrojnych. Nam się jednak wydaje, że prawo wojenne tu nie ma zastosowania. Albo przynajmniej nie zawsze. A jeśli nie ma zastosowania, to USA powinny przyjmować o wiele bardziej restrykcyjne zasady postępowania. Ale nawet  -nawet jeśli przyjąć, żę prawo wojenne się stosuje, to naszym zdaniem nawet tych praw USA nie zawsze przestrzega. Uważamy, że niektóre ofiary były niepotrzebne i można ich było uniknąć. Niektórzy ludzie nie mieszczą się w terminie "skutków ubocznych". Dlatego tak bardzo nam zależy na tym, by Stany Zjednoczone wyraźnie powiedziały, kogo zabijają, ilu ludzi zabiły, ilu z nich było cywilami i co po zabiciu cywilów USA robią, by powetować straty...

RB: Proszę mi wyjaśnić, jak rządy Yemenu i Pakistanu zapatrują się na działania amerykańskie na swoich terytoriach? 

LT: Sytuacja jest zupełnie odmienna w obu tych przypadkach. Pakistan nazywa te ataki amerykańskie pogwałceniem swojej suwerenności. Jednak obserwatorzy twierdzą, że Pakistan po cichu przyzwala na te ataki. W Yemenie natomiast prezydent kraju Abd Rabbuh Mansur Hadi wspiera ataki amerykańskie. Prezydent Hadi przedstawia się jako zdecydowany sojusznik Ameryki w walce z terrorystami na półwyspie arabskim. To jest były wojskowy i uważa, że drony to jest cud techniki i niewiele brakuje, by zadeklarował, że je kocha. Tak więc w prezydencie Hadim USA mają sprzymierzeńca, który nie ma problemu z tym, że Amerykanie zabijają ludzi na terenie jego kraju. Przyznać jednak trzeba, że wiele osób stawia pod znakiem zapytania legalność władzy prezydenta Hadi a w związku z tym moc jego decyzji. Prezydent Hadi jest kimś na kształt dyktatora. Natomiast jego koalicyjny rząd jest już dość podzielony w tej sprawie. Zgoda na ataki dronów nie została poddana pod głosowanie w parlamencie. Są więc problemy z ustaleniem, czy władza w Yemenie rzeczywiście odbija nastroje społeczne. 

RB: Proszę opowiedzieć o swoim raporcie. Czego się pani dowiedziała?

LT: Mój raport przedstawia historię sześciu z osiemdziesięciu ataków dronami w Yemenie dokonanych już po tym, jak prezydentem został Barack Obama. Prezydent Obama twierdzi, że USA niemalże nigdy nie zabija cywilów i że robi wszystko, by chronić cywilów. Ale z moich badań wynika, że w tych atakach giną cywile, a nawet dziesiątki cywilów. Być może akurat trafiły mi się takie przypadki, nie mogę tego wykluczyć, ale wiem, że dziesiątki cywilów zostało zabitych w Yemenie, a wielu z nich z pogwałceniem prawa wojennego. W jednym z przypadków, które opisuję, rakieta nakierowana z drona zabiła dwanaście osób wracających z targu. Rakieta trafiła w samochód, którymi podróżowali. Miał wśród nich być bojownik, ale okazało się, że żadnego bojownika tam nie było w chwili ataku. Bliscy ofiar, członkowie rodzin, znaleźli swoich krewnych dosłownie spalonych i rozszarpanych na kawałki, a samochód zamieniony w kurz na drodze. Do tej chwili USA nie przyznały się do ataku ani nie zrobiły nic, by jakoś powetować szkody rodzinom. Yemeński rząd robił coś w tej sprawie, ale amerykański rząd nic. Uważamy, że rząd USA powinien przyznać się do ataku i naprawić szkody. 

RB: Czy taki atak to zbrodnia wojenna?


LT: Nie. Żaden z ataków, który badałam nie spełniał definicji zbrodni wojennej. Taka jest na tym etapie nasza wiedza. Zbrodnia wojenna jest czymś innym niż pogwałcenie prawa wojennego. Żeby zaszła zbrodnia musi być w niej intencja wyrządzenia krzywdy... jak na przykład w przypadku zgwałcenia osoby w niewoli przez żołnierza. O, to jest zbrodnia. Musi być intencja złamania prawa. Nie ma dowodów na to, że Amerykańskie wojsko miało intencje zabicia i skrzywdzenia cywilów w tych atakach. Ale tak się stało, a rząd temu zaprzecza i w naszym mniemaniu nie podjął wszystkich środków ostrożności by zapobiec ofiarom. Amnesty International w swoim raporcie o atakach w Pakistanie robi takie insynuacje, to znaczy oskarża USA o zbrodnie wojenne, ale to nie ja pisałam tamten raport, więc nie mogę się do tego odnieść. 

RB: Proszę opowiedzieć nam o innych przypadkach ataków. Zniszczenie pojazdu jadącego z rynku to jeden przykład, a inne? Który panią specjalnie poruszył?


LT: Tak. Z sześciu przypadków, które zbadałam w dwóch doszło do naruszenia prawa wojennego. W pozostałych czterech mamy takie podejrzenia, ale potrzebne są dodatkowe informacje. Innym takim smutnym wypadkiem jest atak przy użyciu bomb kasetowych zrzuconych z pocisków cruise w południowo wschodnim Yemenie, gdzie według Amerykanów znajdował się powiązany z Al-Kaidą obóz treningowy. W tym ataku w 2009 roku zginęło 14cie osób podejrzewanych o to, że byli bojownikami. Ale zabito także 41 innych osób zupełnie nie związanych, które były w łóżkach podczas snu w swoich namiotach. Dziewięć kobiet i 21 dzieci. Zniszczone zostały także ich rzeczy oraz inwentarz żywy czyli owce, kozy, bydło i ule. Nawet rząd Yemenu uznał ten atak za koszmarny błąd. Niemniej do dzisiaj żadna rodzina ofiar nie otrzymała żadnej rekompensaty. Niektórzy tylko otrzymali pewne zwroty za kozy i owce. Cały ten teren pozostaje zanieczyszczony pozostałościami po bombach, które ciągle grożą śmiercią ludziom, którzy się tam zapuszczą i wiemy, że co najmniej cztery osoby zostały już zabite przez eksplodujące kasety. Stosowanie bomb kasetowych jest zakazane w świetle międzynarodowych konwencji, której nie podpisały jak dotąd tylko cztery państwa: USA, Chiny, Rosja i ... Polska, która ma na wyposażeniu kilka typów takich bomb. W przypadku tego ataku nie było żadnego powodu by używać broni zakazanej konwencjami. Można było spróbować broni bardziej precyzyjnej. Co więcej, w tym przypadku można udowodnić, że wojsko amerykańskie i yemeńskie mogło pojmać tych ludzi, którzy poruszali się swobodnie po okolicy. Zrestą w moim raporcie opisuję trzy wypadki, przy których siły USA mogły dokonać aresztowania raczej niż zabijania. 

Bomba kasetowaOfiara bomby kasetowej

RB: Czy mogłaby pani podać nam miejsce i datę tego wydarzenia? 

LT: Oczywiście. Atak z użyciem rakiet cruise i bomb kasetowych nastąpił 17 grudnia 2009 roku w Al-Majalah w południowej prowincji Abyan w Yemenie. W owym czasie rząd Yemenu określał to miejsce jako yemeńską Tora Bora, w odniesieniu do Afgańskiej kryjówki Osamy bin Ladena. Sugerowano, że to miejsce jest niedostępne drogą i trudne do zdobycia. Ale gdy okoliczna ludność rzuciła się w tamtym kierunku by nieść pomoc, okazało się, że można tam dotrzeć bardzo łatwo. Drogą. Nie było to w górach tylko w dolinie, nie było jaskiń, żadnego Tora Bora. Były natomiast dziesiątki ciał ludzi, którzy podczas snu zostali rozerwani na strzępy i porozrzucani dookoła. Szczątki ciał wisiały na drzewach. 

RB: Koszmar.

LT: Zgadza się. 

RB: Jak się pani odniesie do takiej argumentacji prezentowanej na przykład w stacji AlJazeera, że amerykańskie naloty powodują wzrost siły Al-Kaidy i oporu przeciwko Ameryce na półwyspie arabskim, czyli że odnoszą przeciwny skutek. 

LT: Wiele osób w Yemenie mówiło mi, że zanim ataki się rozpoczęły nie mieli żadnego problemu ze Stanami Zjednoczonymi, ale że teraz zwyczajnie nienawidzą Ameryki. Wielu Yemeńczyków uważa, że te ataki są tak naprawdę najlepszym uzasadnieniem do rekrutacji bojowników do Al-Kaidy i innych grup tego typu. Wielu Yemeńczyków twierdzi, że boi się Ameryki dużo bardziej niż boi się Al-Kaidy na półwyspie arabskim. Więc gdy Yemeńczycy, którzy mogliby być sprzymierzeńcami Stanów Zjednoczonych mówią, że boją się rządu amerykańskiego bardziej niż najsłynniejszej grupy terrorystycznej na świecie, to jest wyraźny sygnał dla rządu w Waszyngtonie, że należy zmienić sposób prowadzenia wojny. 

RB: Czy wiedza o sposobie prowadzenia wojny przez Stany Zjednoczone na półwyspie arabskim jest wiedzą powszechną w społeczeństwie amerykańskim?


LT: Tak. Amerykanie wiedzą o programie samolotów bezzalogowych i nie wzbudza to tutaj wielkiego sprzeciwu. Natomiast w krajach, gdzie te ataki mają miejsce podniosła się na ten temat wrzawa. Krzyk sprzeciwu. I jest to coś, co naszym zdaniem podważa wysiłki amerykańskie zmierzające do walki z terroryzmem w tych krajach. Każdy zabity cywil napędza Al-Kaidę. Ale nawet tu, w Stanach, zaczynamy powoli rozumieć, że tego rodzaju techniki wojenne mogą obrócić się przeciwko nam. Pojawia się nacisk, by rząd USA ujawnił swoją wiedzę na temat tego programu, a szczególnie ile osób zabił i czemu. To jest w sumie niepojęte, gdyż mamy tu do czynienia z największym publicznym sekretem świata, że takie ataki mają miejsce w Yemenie i Pakistanie. A USA odmawia przyznania, że takie ataki w ogóle mają miejsce! To rodzi wrażenie, że USA mają w tej sprawie coś do ukrycia, że nie grają czysto. No bo jeśli Stany wierzą, że to jest uczciwa wojna, powinny otwarcie pokazać, co robią. Może w wielu przypadkach okaże się, że te ataki są całkowicie uzasadnione i zgodne z prawem. Niestety za mało na ten temat wiemy.


RB: Co się powinno stać w Stanach Zjednoczonych, by ta sytuacja się zmieniła?

LT: Administracja prezydenta Obamy powinna zapewnić światowej opinii publicznej podstawowe informacje, które powinny być dostępne w przypadku konfliktu zbrojnego. Musimy wiedzieć ile ataków przeprowadzono, ile osób zabito, czy nie przekroczono prawa i w końcu, co zrobiono, by zadośćuczynić za szkody jakie się wyrządziło, jeśli te szkody powstały przy złamaniu prawa wojennego. Co więcej, wzywamy Stany Zjednoczone by kompensowały straty ofiarom cywilnym, nawet jeśli wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Są takie precedensy - w Afganistanie i Iraku, gdzie USA prowadziły wojnę. Jest coś takiego, co nazwano "rekompensatą bez winy" - czyli rodzaj gestu w kierunku ofiar, który nie oznacza, że Stany przyznają się do złamania prawa, natomiast w uznaniu pani/pana strat oferujemy rekompensatę. To właśnie powinno nastąpić w Yemenie i Pakistanie. Z jednej strony jako sposób na odzyskanie zaufania i szacunku a z drugiej jako gest zwyczajnego współczucia za śmierć, którą się spowodowało. Tam w końcu giną zwyczajni ludzie, którzy z wojną nie mają nic wspólnego. 

RB: A co pani osobiście czuje, gdy widzi pani taki sposób prowadzenia wojny?

LT: Ja po prostu zajmuję się pytaniem, czy to jest zgodne z prawem. Nie mam zdania na temat dronów jako takich. Drony jako takie są bardzo skuteczną bronią i nie są bronią nielegalną. Uznaję też, że Al-Kaida i tego typu grupy w wielu przypadkach stanowią poważne zagrożenie dla interesów amerykańskich i ich sprzymierzeńców. Więc Stany mają wszelkie prawo, by brać te zagrożenia na poważnie i otaczać opieką swoich obywateli. Ale to się powinno dziać w ramach prawa. I moje pytanie brzmi, czy Ameryka nie przekracza prawa, albo bierze to prawo we własne ręce i nadużywa go. Niestety z powodu tajemnicy nie wiemy, jak często dochodzi do przekroczenia prawa. Wiem jednak nawet na podstawie tych kilku przypadków, które zbadałam, że Stany łamią prawo. Czas jest więc najwyższy by amerykańska i światowa opinia publiczna poważnie przyjrzała się tym atakom i ich konsekwencjom. 

RB: Wie pani, my tu w Polsce, jesteśmy dość bezkrytycznym aliantem Stanów Zjednoczonych w ich wojnach, wysyłając żołnierzy tam, gdzie jadą Amerykanie, ale często - mam wrażenie - nie mamy pełnej wiedzy o tym, w co się pakujemy. Więc myślę, że to ważne, by wiedzieć. 

LT: No właśnie. To mi przypomina jeszcze jeden przyklad świadczący o idiotyczności amerykańskiej strategii na półwyspie arabskim, czyli incydent, w którym z bezzałogowego drona zabito duchownego, który bardzo mocno wspierał amerykańską politykę w Yemenie. Zabito trzech mało istotnych bojowników i duchownego, który usiłował przekonać Yemeńczyków do amerykańskiej polityki dronów. 

Wydaje mi się niezwykle ważne, by kraje, które są aliantami USA naciskały rząd w Waszyngtonie w sprawach, które budzą kontrowersje, by były bardziej otwarte i przejrzyste, bo działania USA tworzą niebezpieczny precedens. Teraz właściwie każdy kraj może zacząć używać dronów do zabicia kogokolwiek gdziekolwiek i zrobić to w całkowitej tajemnicy. Jako jedyne usprawiedliwienie wystarczy wojna z terrorem. Wiadomo, że Rosja i Chiny miałyby na coś takiego ochotę. Po opublikowaniu mojego raportu to właśnie dziennikarze z Rosji i Chin dzwonili do nas najczęściej. Oni wiedzą, że to otwiera precedens.  Tacy ludzie jak Putin obserwują bardzo uważnie i patrzą na ile USA może sobie pozwolić utrzymując tajemnicę. 

RB: Mogę pani powiedzieć z całą mocą, że kraje takie jak Polska nie naciskają Stanów Zjednoczonych w tych sprawach w najmniejszym stopniu. Jemy z ręki cokolwiek jest nam podane. To stawia nas jako kraj, jako naród i mnie, jako obywatela w trudnej sytuacji. Jak na przykład w związku z więzieniami CIA w Polsce, gdzie torturowano arabskich zakładników. To się działo w 2005 roku, a nadal sprawa nie została wyjaśniona. Nie wiemy, kto tam był, ilu ludzi przeszło przez ten ośrodek itd. Niewiele osób zadaje w ogóle takie pytania. W polskim senacie jest tylko trzech senatorów, którzy jeszcze ciągle drążą sprawę.   

LT: Czyli to dochodzenie jest w Polsce w zawieszeniu?


RB: Tak, zupełnie. Polska odmówiła udostępnienia informacji sądowi europejskiemu, więc nic w tej sprawie nie można ustalić. 

LT: Właśnie. Staramy się zachęcać sprzymierzeńców Stanów Zjednoczonych do zajęcia bardziej zdecydowanego stanowiska, gdyż milczenie w sprawie ataków z samolotów typu drone jest formą zgody na te działania i stwarza przychylny klimat do zabijania przeciwników politycznych w imię walki z terroryzmem bezkarnie. Skoro nikt się nie domaga prawdy, prawda nie istnieje. My ciągle nie wiemy nawet, ile osób zginęło w tych zamachach i ilu z nich rzeczywiście było wrogami wojennymi. Ktoś może być przecież nawet wojskowym, a wcale nie być odpowiednim celem do zabicia. W prawie wojennym dość precyzyjnie określa się, kogo można zabić. A my nie wiemy. To tak, jakby te tysiące ludzi nigdy nie istniało. 

RB: Mogę panią zapewnić, że polski rząd nie podnosi tych spraw w ogóle. 

LT: Wzywamy więc polski rząd do zajęcia wyraźnego stanowiska w tych sprawach. 

-----------------
Czytaj także





3 komentarze:

  1. Bardzo ciekawy wywiad. Niemniej nie liczyłbym na jakąkolwiek zmianę w polskiej polityce zagranicznej wobec USA.
    Drony to kontynuacja dotychczasowej metody ingerencji w sytuację geopolityczną - tylko niejako w białych rękawiczkach, z dystansu i bezosobowo (BTW Niemcy już domagają się przeniesienia z ich kraju bazy amerykańskich operatorów dronów działających na Bliskim Wschodzie). Patrząc z szerszej perspektywy trudno znaleźć w miarę rozwinięte państwo na świecie które jeśli nie produkuje własnych to przy najmniej ma we własnej flocie jakieś samoloty bezzałogowe.
    Nieco odmienną kwestią poruszoną są bomby kasetowe - środki do ich przenoszenia można nazwać jako 'konwencjonalne' (rakiety, bombowce) ale z uwagi na ich tanią i prymitywną budowę - 'skażenie' niewybuchami jest b. duże.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, ciekawy komentarz. Może chciałbyś Arku rozwinąć te kwestie?

      Usuń
    2. Ad.1 Czy to rząd SLD, PiS czy PO to elity władzy prezentują czysty wasalizm wobec USA i raczej na ciąg dalszy się zapowiada. Stany mają tak zły PR nie tylko w środowiskach intelektualnych Europy czy Azji, ale nawet przeciętni obywatele Unii Europejskiej patrzą podejrzliwie na kontakty z mocarstwem zza oceanu. Może to przez politykę zagraniczną USA, która potrzebuje i wykorzystuje sojuszników do legitymizacji swoich działań (militarnych) na świecie. Nasi politycy nie zauważyli chyba, że od czasu Ronalda Reagana sytuacja polityczna na świecie nieco się zmieniła, jesteśmy państwem niepodległym, członkiem UE i NATO, nie musimy bezkrytycznie 'udowadniać' naszej przyjaźni. Przykładów jest cała masa. W przypadku więzień CIA dopuszczam możliwość, że była to seria decyzji typu "nie takie rzeczy się robiło", "lepiej nie wiedzieć za wiele" i "róbta co chceta", które to pewnie odcięły od informacji i dały spokojny sen naszym decydentom. Może jedyną osobą, która wiedziała o wszystkim był jakiś półkownik oddelegowany do dyspozycji amerykańskiego Foreign Service Officer'a ?
      Ad.2 może zbyt pochopnie wrzuciłem latające pojazdy bezzałogowe do worka dronów. O ile większość służy do rekonesansu oraz jako cele do ćwiczeń artyleryjsko-rakietowej, część z tych państw korzysta z systemów bojowych UCAV
      http://en.wikipedia.org/wiki/Unmanned_Combat_Air_Vehicle
      Ad.3 Kwestia bomb kasetowych jest w pewnym stopniu podobna do problemu min przeciwpiechotnych czy amunicji penetrującej pancerz opartej na zubożonym uranie - wszystkie te środki rażenia powodują straty w ludności cywilnej także po zakończeniu działań wojennych.

      Usuń